Sunday, September 13, 2009

deliryczne wynurzenia

pomyslalam sobie, ze moze ktos tu jeszcze wejdzie, wiec popisze sobie, bo wszyscy albo pojechali na wakacje, albo boja sie, ze mam swinska grype (niektorzy co prawda ryzykuja ale groza obciazeniem mojego sumienia).

no wiec jako ze przez dwa miesiace bylam hiperaktywna i hipergadatliwa, hiperimprezowa i w ogole hiper, pozwalam sobie byc nosnikiem nudy a moj organizm tez pomyslal ze to wszystko olewa, i tak siedze sobie caly dzien w lozku, glowa mnie boli przy kazdym kroku wiec zrezygnowalam z dynamicznego chodzenia, pozostaje mi snucie sie, i ogladam filmy ze scarlett johansson i serial brazylijski dla mlodziezy, zeby nie zapomniec akcentu. hehe. ale nuda.

w ogole to tesknie za brazylia, ale jak mam tam wracam to na pewno nie do mojej faweli, tylko w jakies bardziej szalone miejsce. i sobie klikam i w ogole i ukazuja mi sie kolejne brazylijskie filmy, nastepne komentarze i w ogole i glowa mi peka od nadmiaru brazylii, ale to takie super ze trzeba cos z tym zrobic.

ale dobra. chcialam o tym, ze jest nudno ale fajnie, brazylijski funk jest straszny i zastanawiam sie, czy mozna przedawkowac wapno cytrynowe?

Monday, September 7, 2009

nienawidze dlugich lotow, ktore maja taki wielki potencjal jak wracanie do domu! boje sie ze stanie sie tysiac nieprzewidzianych wydarzen i nie polece (nie DOlece).

na przyklad moj plecak jest w domu rafaela. o rafaelu mozna powiedziec wiele, ale nie to, ze odbiera telefon. wiec ja, z moim bolem brzucha (jednak nie powinnam jesc, nawet darmowych hostelowych sniadan), nie moge sie do niego dodzwonic, a moglabym siedziec na plazy! bo jest piekna pogoda! ale nie, musze co chwila biegac do budki telefonicznej. w rio oczywiscie co trzecia budka odczytuje moja karte. no ale nic.

widzialam autobus, ktorego celem byly ogrody allaha. hm.

Sunday, September 6, 2009

dziesiec tygodni, mission accomplished

to troche kuszenie losu, podsumowywac przed powrotem (w tamtym roku kiedy kmyslalam ze jestem juz jedna noga w polsce, przerwalo droge, ktora powracalam, i wiecie.

ale nie moge sie doczekac. bo przygod raczej juz nie bedzie, przynajmniej planowanych. wrocilam z samby, kolejka byla szalona, wiec zamiast tego wybralismy sie na lape, gdzie o POLNOCY pozarlam pizze, a w ogole to wczoraj na tych przedmiesciach dookola staly kubly z lodem, zeby sobie chlodzic napoje. fajnie co?

bylam dzis na spotkaniu z chlopakami, bylo dziwnie, widzialam film akcji, ten z denzelem w. w roli mediatora w metrze w nyc. moja szefowa nie pozwolila mi dokonczyc ani jednego zdania i nie zwracala na mnie najmniejszej uwagi. bylam troche poirytowana, a potem te samby, wiec juz tylko chce byc w domu. nawet do momentu zjedzenia tej pizzy myslalam, ze nie musze jesc, bo tak chcialam wrocic do domu (ale zjadlam wszysciutko, czyli jednak jesc trzeba).

no wiec sami widzieliscie, bylo jak bylo, jest wiele okreslen, ja wybieram SZALENIE. nie zaluje ani troche ze to wszystko sie wydarzylo, generalnie jest to zlepek wielkich doswiadczen i inspiracji i szalonych chwil godzin i tygodni (acz nie dwunastu, co zdazyla mi wypomniec boltunia zawadzka). dzieki wszystkim, ktorzy zachwycali sie moimi brazylijskimi przygodami, kibicowali i w ogole, i tak NIE BEDZIE PREZENTOW. jestescie super i w ogole, a teraz ide zadzwonic do toma. mam zle przeczucia (jak zawsze).

Saturday, September 5, 2009

gol! gol! gol!

nie, to ja chcialam byc na mgmt! a nie wy! (Ola, to do ciebie, chociaz pewnie chcialas tak jak ja). bo ta piosenka kids to soundtrack madrycki.

bylam dzis na przedmiesciach rio. noga moja miala tam nie postac, ale byly to inne przedmiescia i taka comiesieczna sambowa impreza. bylo przepieknie. stalismy co rpawda w kolejce 15 minut bo kupon na cocacole, ale muzyka i te brazylijskie pupy w cekinach, ktore powiewaly ze sceny! mowie wam, kosmos.

poza tym, no co. jutro mam okropny plan, kino z dzieciakami w najnudnieszym centrum handlowym. ostatni dzien w rio (kupowanie prezentow, nic dzis nie zrobilam bo pojechalam na te impreze), i w ogole. no, prawie ostatni, bo przeciez w poniedzialek bedzie wielka feta, poniewaz jest brazylijski dzien niepodleglosci.

co jeszcze chcialam? a , no i brazylia jest juz na mistrzostwach swiata w rpa! widzialam ten mecz w najfajniejszym mieszkaniu poludniowej czesci rio! co rpawda czesto moj wzrok uciekal zeby jak najwiecej z tego mieszkania zapamietac (a po zwyciestwie brat gospodarza zaczal grac na harmonijce ustnej, a moje serce sie roztopilo), ale widzialam wszystkie gole i nawet dowiedzialam sie co to znaczy offside. czy cos, po portugalsku impedimento.

welcome to the hotel california

sobota, moi panstwo, mija pokazowo. juz poludnie, ole! zaraz ide kupowac prezenty (nie cieszcie sie, nikt nic nie zamowil, wiec NIC NIE DOSTANIECIE), i inne rzeczy. rafael skusil mnie na taka jedna akcje na riowskich przedmiesciach, ale teraz zapewne spi snem sprawiedliwego i nie wiem, co z tego bedzie. chodzi o sambe w miejscu, gdzie dojezdza sie pociagiem. kojarzycie ten klimat! w ameryce prawie nie ma pociagow (kiedys manu chao wynajal jeden w kolumbii i robil w nim koncerty), a w brazylii tylko tutaj w tym stanhie - wojewodztwie jest kilka linii, i nastepuja zderzenia z autobusami. ale wiecie, LUZ. jejus ale bym chciala tam pojechac.

wczoraj, i tak byscie nie uwerzyli, gdybym wam opowiedziala, co sie wyprawialo, a gdybyscie uwierzyli, myslelibyscie o mnie zle, wiec nic nie powiem. wrocilam do hostelu o piatej rano, WCALE nie tanczylam prawie, WCALE prawie nie pilam piwa, wiec w ogole o co chodzi? rio przewraca mi w glowie.

wiec marze o polskich miastach, mam nawet ochote pojechac do krakowa! tak sobie! kto ze mna pojedzie do krakowa?

mam taki plan, ze kupie jdna rzecz w kilku egzemplarzach, wytarguje niezla znizke, i dam tym, ktorzy powinni cos dostac. a za znizke, hm...

Friday, September 4, 2009

spanko is coming

dlaczego jeszcze jest piatek, ja sie pytam? obmyslilam plan na skrocenie tego weekendu, zeby szybciej nadszedl czas odjazdu. no bo mam jakis atak niesmialosci, wszyscy sa z anglii i australii i sa zajebisci i ciagle pija i glosno mowia i zyja na korytarzu, a ja jakos nie jestem ostatnio (od trzech dni dokladnie) w takich klimatach. wiec dzis, jesli moj kolega rafael (nawiasem mowiac, dobrze ze nie obejrzalam jego zdjec przed polubieniem go, na wiekszosci jest polnagi) przyjdzie dzis po mnie, zeby isc potanczyc, mam plan dlugo potem spac, zjesc sniadanie (ach darmowe sniadania w hostelach, moge jesc i jesc i jesc), a potem isc na zakupy i dlugo siedziec na bezpiecznym skwerze na ipanemie, i sie na razie nei ujawniac, bo po co. jutro byc moze przy odrobinie szczescia udam sie do wielkiej faweli, a przy nastepnej odrobinie cala z niej wyjde. a jesli w ogole bedzie szalenczo, potem sie spotkam z marcela, i szysbko pojdziemy sie upic i potanczyc, a niedziela to spotykanie sie z chlopakami (moimi, czyli tymi z faweli), i spanie. chyba ze zachoruje juz na serio. ale o tym na razie nie myslimy. wiem, ze to przenudne, czytac plany kogos kto nie ma planow, ale nie mam z kim porozmawiac z powodu wyzej wspomnianej niesmialosci. tak strasznie chce do domu. pewnie kiedy zobacze pierwszy raz przepychajaca sie rumunke w tramwaju numer 9, przestane tesknic, ale na razie wszystko jest takie ojeju.

jak bardzo jest &%^$#) hmmmm... słabo?

drodzy moi, alez jestem przeziebiona! no mowie wam, sama siebie przekonuje ze to nie grypa. w brazylii przyklada sie rece do szyi zeby sprawdzic goraczke. wiec wszyscy roszcza sobie prawa do mojej szyi. czuje sie wrecz okropnie. wrocilam juz do rio, no prosze panstwa jakies 250 kilometrow mozna pokonac w osiem godzin. na oko.

jestem w moim ulubionym hostelu, ale i tak chce mi sie do domu i troche plakac. bedziemy robic z emma filmy science fiction jak wroce! ktos sie cieszy, reka do gory (wszystkie moje rece sa w gorze). a w niedziele bede chyba zmuszona powrocic do faweli, chyba ze wykrece sie choroba. trudnosc za trudnosciami, co? nie moge jednak tego teraz napisac mojej szefowej, bo ide na impreze chyba, a imprezownie rio sa takie, ze wszystkich mozna spotkac, wiec ujawnie sie jak wroce.

ostatnio w rio szlam na dworzec, i zza budki biletniczej wychylil sie moj znajomy. takie rzeczy przydarzaja mi sie z rzadka zaledwie w warszawie, a tu, szalenstwo.

dobra, ide, bo zaraz zemdleje. strzele sobie bombe witaminowa w postaci soku.

Thursday, September 3, 2009

ilha graaaaaande

dzis jestem natomiast na ilha grande, czyli wyspie duzej. tlumaczac doslownie. jest PRZEpiekna. spotkalam dosc slabych ludzi, i w ogole srednio mi sie podoba ten hjostelk., chociaz w drodze na wyspe poznalam meksykanke, ktorej dziadek mial fabryke tequili. ale potem bylo slabiej.

dzis poplynelismy na piekna plaze, ktorej piasek byl przebialy i taki maly ze swiszczal kiedy sie po nim szlo (jak stado dzikich gesi, powiedzial moj towarzysz), a potem gral;ismy w pilke nozna i w trakcie szalenstw rozwiazaly mi sie sznurki od dolu bikini i od tego momentu moje intymne miejsca sa juz powszechnie znane na brazylijskich plazach. ale przynajmniej nie strzelili nam gola!

teraz bawie sie na grilowanej imprezie, ja nic nie jem no bo jak, zaraz ide po piwo, bo na serio to jedyna mozliwosc, zeby sie poczuc jakos fajniej wsrod tych ludzi. jutro znikam do rio.

moi nowi koledzy z anglii nauczyli mnie troche o kuchni angielskiej. prawda ze to nie jest oczywiste, co to jest custard? podroze ksztalca!

Tuesday, September 1, 2009

ostatni dzien w sao paulo, spojrz w gore raz jeszcze

zastanawiam sie, dlaczego dzis byl super dzien w sao paulo, mimo ze kiedy poznalam mojego towarzysza, pomyslalam porazka. wczoraj byl taki sobie dzien, mimo ze olie jest moim kumplem. a bylo super! sao paulo objawilo sie jako miasto nie tak sztywniackie, a moje impresje na jego temat (yyy... sao paulo to MIASTO, pachnie jak miasto, eee... pachnie jak londyn... bo rio pachnie jak wariactwo) byly nawet zrozumiale. moj towarzysz byl wyluzowanym dziwakiem konczacym ekonomie, i pokazal mi przemile rzeczy, w tym kazal wyssac miazsz jakiegos tropikalnego owocu. poszlismy na uliczny targ (szalenstwo!) gdzie kazdy zachwala swoje produkty jak moze, a nawet przylozono mi do ramienia wibrator, w ramach zachecania. i wjechalismy na 40 pietro! za darmo! i siedzielismy tam godzine bo bylismy wlasnie w momencie, kiedy nie trzeba sie tam stolowac, zeby podziwiac.

generalnie w sao paulo ludzie czuja sie sa w wielkim betonowym pudelku wiec przynajmniej robia z nim ciekawe rzeczy. przyklejaja naklejki na znakach drogowych (viva berlin!), robia szablony (moj ulubion to zyc boli, w rio nikt by na to ne wpadl, bo jak to boli jesli mozna isc na plaze?), chodza do alternatywnych kin i robia ekperymentalne teatry.

a moja chinska rodzina jest mila jak nie wiem, mialam dzis lody na kolacje!

nie wiem dlaczego, ale sie boje.

Monday, August 31, 2009

boje sie, sama nie wiem czego

prosze bez ironicznych smieszkow!

jestem pod takim wrazeniem, ze postanowilam napisac wiecej. bowiem obudzilam sie dzisiaj i spojrzalam w gore, a tam na polce lezal DELFIN! identyczny jak moj! czy to nie niezwykle? od razu mialam lepszy humor. poza tym wstalam sobie, umylam sie w SWOJEJ lazience i zjadlam sniadanie, (tosty, brazylijska mate, ciasto - jak to mowia CZAICIE?), w tym czasie pan domu pokazal mi apartament (´mamy w sumie szesc lazienek´). po faweli nawet tosty sa dla mnie niezwykle.

no a potem sao paulo. rano okazalo sie, ze olie tez tutaj jest, wiec spotkalismy sie w dzielnicy japonskiej, a potem lazilismy dzien caly. no i tyle. bylo fajnie. zjadlam mnostwo dobrych rzeczy. japonska kuchnia mnie nie zalatwila, chociaz posmakowalam tofu i takich bajeranckich zawijasow.

moj host zabral mnie natomiast do hotelu w formie arbuza. byl bardzo zabawny, ale celem byl bar sky na dachu. jejus! czulam sie jak w lost in translation, kiedy oni sacza te swoje santori whisky! postanowilismy ustroic sie w powazne miny i poogladac sao paulo, ktore z gory wyglada jak nowy jork, hong kong czy co tam sobie chcecie. chodzi o to, ze wiezowce sie swieca i nie koncza.

Sunday, August 30, 2009

and if you´re going to sao paulo...

ha!!

postanowilam was zaskoczyc i znalazlam sie w sao paulo. i to jest to, dlaczego lubie couch surfing, pomimo roznych niesnasek. jestem na 13 pietrze apartamentowca w rodzinie imigrantow z chin. mam zrobila mi pycha jedzenie, na przyklad korzen lotosa lub kalafior w bialym sosie. myslalam ze padne, ryz byl w stylu japonskim! a NIE brazylijskim!

a siedem godzin w autobusie bylo jak kapiel dla mojej zmeczonej glowy. z halasliwego rio, gdzie pokrzykuje na ulicy przenioslam sie do tego zamgmatwanego miasteczka, trzeciego co do wielkosci miasta na swiecie. oczywiscie prawie sie poplakalam, bo sie troche pogubilam, a rio takie znane i upalne, ale juz mi przeszlo, raczej.

piszcie co w polsce.

deprisa deprisa, rumbo perdido

poprzednia notka jest szkicem, poniewaz wychodzilismy na rozliczne spotkania. moje nie doszlo do skutku a potem rozbolal mnie brzuch. kojarzycie (Ola na pewno Ty kojarzysz bo znasz bridget!) jak bridget jones pisala ze czasem najlepszym miejscem do spania jest podloga w lazience? tak sie czulam, i jedynie fakt bycia w gosciach powstrzymal mnie od tego. w domu, w ktorym jestem, panuje kult ciszy. chodzi o to, ze mieszkanie jest male i wszystko slychac, wiec nie mozna np zamykac drzwi lub sie kapac w nocy. a coz dopiero wymiotowac! czulam sie strasznie. no ale dobra. na pozegnalnym obiedzie w faweli obzarlam sie ananasami tak, ze piekl mnie potem jezyk, i to je obwiniam. potem spalam na kanapie w salonie rodziny rafaela caly dzien, budzac sie na mierzenie temperatury, telefony z domu (wez tamiflu), picie wody z kokosa i odmawianie jedzenia. no wiec jest ok, i plan wyjazdu do sao paulo jest aktualny.

jesli chodzi o inne sprawy, to dzieci z angielskiego w faweli zrobily mi pozegnalna impreze. ja ja zaplanowalam, ale potem okazalo sie, ze kazdy przyniosl jakies smakolyki, i przerodzilo sie to wszystko w urodzinowe przyjecie beatriz. widzialam ja potem na ulicy, miala jajko wsmarowane we wlosy, ale nie potrafila mi wyjasnic dlaczego. w kazdym razie okazuje sie, ze nie jest tak zle, jesli chodzi o efekty mojej pracy, mimo ze szalony pastor przyszedl na pozegnalna kolacje i powiedzial, no coz, nie mialas zbyt dobrych doswiadczen, i tyle chcialem powiedziec, i NA SERIO tyle chcial powiedziec, a potem zaczal komentowac fakt istnienia diabla. czesto odczuwalam w faweli mej brak osoby, z ktora mozna wymienic porozumiewawcze spojrzenia, ale to byl szczyt. dostalam tez recznik mojej druzyny pilki noznej. jest najwiekszym recznikiem w mojej kolekcji warszawskiej!

teraz tak: tesknie za domem. tesknie za dokladnie wszystkim, i teraz wam wymienie:
za moim lozkiem
za moim pieknym mieszkaniem, z kuchnia gdzie mozna halasowac i przeklinac
za polskim chlebem tostowym i bulkami z tej piekarni gdzie ekspedientki to cipy
za ulicami gdzie mowi sie po polsku
za moja mama i szufla (Ale to jest wieczna tesknota, bo szufla przepadla)
za kasia beck i wszystkimi ludzmi ktorych lubie
za moim laptopem
za herbata mietowa
za stara ochota
za kawa z coffee heaven
za kolacjami o normalnej porze
za samotnoscia z wyboru, w sensie kiedy sie siedzi na ulicy i nic nie trzeba robic, ani z nikim rozmawiac, ani byc dusza towarzystwa, ani sie wysilac zeby rozumiec zarty w obcym jezyku (to najtrudniejsze dla mnie, do dzis jestem nudziara po angielsku)

i za wieloma rzeczami.
i za tym zeby ktos za mnie podejmowal decyzje. trudno tak robic, zeby bolta na biezaco dyrygowala rzeczywistoscia z warszawy, kiedy ja jestem na drugiej polkuli, nie?

Friday, August 28, 2009

pozegnan slony smak

z przyjemnoscia informuje, ze skonczyl sie dwumiesieczny okres robienia dobrych rzeczy w faweli. przetrwalam. rafael chyba uwaza ze cudem, bo wysylal mi linki o porwaniach w naszym powiecie. potem sie okazalo ze o poranku w niedziele zabili kolesia pod kosciolem

Wednesday, August 26, 2009

ballady i romanse

dzis kiedy myslalam ze umre z nerwow (nie lubie szefow), zadzwonila jedna z nich (szefow) i zaczela mnie chwalic. no nie wiem. z drugiej strony wiem, ze spedzam z chlopakami tyle czasu, ze matheus przeczytal pierwsza w zyciu ksiazke (dla okolo szesciolatkow) o motylku, a jego mama, ktora ostatnio poznalam, ktora wyglada na wiele wiecej lat niz ma w rzeczywistosci, skarzyla mi sie na problemy zdrowotne (moja siostra udala sie do sekretariatu iberystyki, a pani ania zaczela jej opowiadac o zespole suchego oka! czy po nas widac medyczne korzenie??), i potem zlapala za telefon i zadzwonila do szefowej numer jeden zeby powiedziec jak sie cieszy ze jestem i zastepuje ja w macierzynskich obowiazkach. potem dfostalam super maile od melissy i koordynatorki z polski, super agniesia! i chce mi sie plakac, bo zdiagnozowalam u siebie depresje dwubiegunowa, i w ogole.

wczoraj bieglismy z dziesiecioletnim samuelem, moim brazylisjkim ukochanym dzieciakiem w deszczu ulewnym, takim jak pokazuja w latynoamerykanskich filmach, i oblewaly nas woda autotbusy, ktore wjezdzaly w kaluze, a potem samuel powiedzial, teraz ciociu, musimy sie umyc bo OKROPNIE smierdzimy. nigdy nie zalezalo mi specjalnie na autorytecie. wiem to nie jest smieszne ale sama nie chce tego zapomniec, bo to takie fajne!

no i wiecie. troche nie wiem, co mam robic od soboty do nastepnyj neidzieli. mam takie dylematy jak jakiego hosta wybrac, na jaka impreze pojsc, itd.

teraz wszyscy maja napisac w komentarzach, jakie chca prezenty, bo inaczej nic nie bedzie!!
takze wiecie, ujawniac sie i prosze o konkretne zyczenia.

(ps. dostalam nastepne wyznanie!)

Tuesday, August 25, 2009

no, ja jest?

kryzys wychowawczy: chlopcy zrzucili kota ze zbocza. mial tydzien, wiec nie przezyl.

napisala do mnie melissa, i nie wiem, dlaczego, ale strasznie sie nia stresuje, ze zrobi spotkanie ze mna i innymi ludzmi i na mnie publicznie nawrzeszczy. nie wiem, w sumie, dlaczego, ale mam taka wizje.

w sobote bylo bardzo wesolo, poniewaz olie kupil dobra cachace i wyszla z tego pierwszorzedna caipirinha. wypilismy ja w hostelu iana, naszego wspolnego kumpla, czy to nie fajne miec znajomych w rio?

nie chce mi sie nic robic.
pozdrawiam.

Saturday, August 22, 2009

next day on earth

po dwoch godzinach snu (nawet nie ma o co pytac! bylo jak w amerykanskim filmie dla nastolatkow) obudzilam sie pelna smutku i przy szklance wody obiecalam rafaelowi, ze to moja ostatnia przyugoda w przeciagu dwoch miesiecy. wszyscy w jego domu az posapywali z przerazenia, kiedy slyszeli, dokad jade.

a bylo, moi drodzy, wspaniale! ta ngo okazuje sie przemila, chociaz wyglada na taki wielki twor, ktory nie sposob zrozumiec. zabrala nas pani stamtad, i dwie grupy bebniarzy puszkarzy czekaly tylko, zebysmy zeszli z pasareli czyli z takiej kladki naulicznej, i zaczeli grac! potem dali inny koncert! tamburyniarz porwal mnie do tanca! potem, potem, potem, potem pokazali nam nowe centrum kultury, to jest dopiero sprawa, i ja dzielnie udawalam dziennikarke (wcale nie bylo trzeba, wszystkich tam zabieraja, kazdego kto chce), i wypytywalam. okazalo sie, ze moje fawelowe doswiadczenie sprawilo, ze wszystkich, ktorych kiedys podejrzewalabym o przemyt narkotykow z powodsu podejrzanejtwarzy, teraz uwazam za kumpli. do tego spotnia, ze prawie mnie ustrzelili, kiedy robilam zdjecia (bo pamietajcie dzieci, w kazdej faweli trzeba pytac czy mozna zrobic zdjecia, bo handlarze narkotykow pomysla, ze jestescie z policji, a wtedy bedzie juz za pozno). teraz jest sobota, nareszcie sobota, wyprowadzam sie z domu rafaela zeby spotkac innego chlopaka z cs, ktory wydaje mi sie strasznie fajny. mial ostatnio ciezkie tygodnie, wiec chce go obdarowac ananasem. z drugiej strony mysle, ze fajnie by bylo gdyby on z kolei odbarowal mnie lozkiem z prawdziwego zdarzenia na te noc, moje w faweli nie jest najlepszej jakosci, a weekendowe kanapy sa nie na moje plecy!

oho, pachnie fasola. czyli juz czas na obiad.

a gdyby ktos sie chcial dowiedziec wiecej:
http://www.afroreggae.org.br/

Friday, August 21, 2009

staying alive, uh-huh-huh-huh

AAAle mi sie nie chce robic tego, co powinnam. moze dlatego, ze zaczelam robic rzeczy, ktore zrobic powinnam o godzinie siodmej rano?

poza tym zdalam dele. wszyscy ktorzy znaja egzaminy jezykowe wiedza co to za beznadzieja. a ja mam superiora, czyli proficiency! wiem, chwale sie, ale na serio, to bylo takie nudne i meczace ze spalam pozniej caly dzien.

jestem w rio. nietrudno zauwazyc, bo jest piatek. ledwo do tego doszlo, bo autobus nie przyjezdzal, a ja myslalam o bladzacych kulach (balas perdidas, nie? nie wiem, jak to powiedziec inaczej), ze jestem takim latwym celem, bo stalam pod szara sciana, i latwym kaskiem dla szalonego pastora, co do ktorego doszly mnie sluchy, ze mial ze mna rozmawiac o sprzataniu domu. ja tam swoje powiedzialam, zabralam PRZEDOSTATNIEGO polaroida (czas wracac do domu) i poszlam czekac na autobus, ktory w koncu przyjechal. bylo troche apokaliptycznie. ale dojechalam, i teraz rafael robi jakies zlecenie a ja siedze i czekam, zeby pojsc gdzies potanczyc (i piz za dele, nie wiem, ostatnio pije tyle alkoholu wczoraj siedzialam w nocy czytajac nota bene ksiazke o terapii sztuka, i popijajac piwko). a powinnam zabrac sie za czytanie o tej organizacji, gdzie jutro ide. napisalam o tym wszystkim, a nic nie robie, zeby nie wyjsc za glupka. jeszcze piec sekund.

generalnie wszystko zrobilo zwrot, cala rzeczywistosc. po pierwsze, o czym wszyscy juz wiedza, moje serce krwawi (!!) na mysl o pozostawieniu chlopakow samym sobie. przeciez oni nie wstana sami do szkoly! (stalam sie kura domowa w miesiac), bo teraz to ja ich budze, w sensie kiedy przychodze, oni powinni na mnie czekac z plecakami na plecach, a tymczasem ja wydaje rozkazy a oni sie budza, w sensie, samuel, twoje zeby placza, matheus, krem na wlosy (nie wiem, ale oni wsmarowuja taki krem codziennie, zeby sie blyszczalo troche i pachnialo. nie mam zdania na ten temat). samuel, plecak. nie ma plecaka, kolega pozyczyl i nie oddal. samuel, nie bierz do szkoly widelca. on sie w ten sposob broni przed swinska grypa. uwielbiam go. w nastepnym tygodniu, ciociu, pojdziemy na spacer i pokaze ci wszystkie skroty, jakie znam ( ja pewnie padne po pierwszym, bo to nie skroty, to schody i zaulki). no wiem, ze wszyscy wiedza o co chodzi, ale ja ich KOCHAM!

poza tym robie swoje rzeczy, mam wlasne zajecia i lekcje, i zaden pastor mi nic nie zrobi. uznalam, ze nie obchodzi mnie, co mysli o mnie moja przybrana rodzina (lalalla, i tak mam inna! oni mowia ze mnie kochaja! i daja mi jesc bez poczucia winy z mojej strony ze ich obzeram!!), tylko czy fawela jest zadowolona. a chyba jest! wszyscy mnie znaja i zaczepiaja na ulicy, pytajac kiedy angielski a kiedy hiszpanski a kiedy cos, i w ogole, dzieci wrzeszcza i chichocza, i sie ucza tego co im wpajam,przynajmniej troszeczke. wiec co, nie jest zle, ni?
ale jestem tak zmeczona wszystkim, ze nie dalabym chyba rady wiecej. poza tym jakos tak zabija mnie mieszkanie z sergiem, po prawie dwoch miesiacach.

ostatnio bylo wlamanie do sasiedniegho domu, i zlodziej wracajac przebiegl POD MOIM OKNEM i uciekl przez nasza brame. chwile wczesniej mierzyl do obudzonej sasiadki z pistoletu. emocje, co? ja wiem, ze wszedzie tu sie zabijaja, bo ogladalam ostatnio wiadomosci. mnie to omija, i niech tak zostanie, amen.

ps. kiedy sie czeka, mozna sie smiac (a nie przygotowywac do wizyty w sterroryzowanej strefie!)
z:
1. barbarella.blog.pl dawniej, np prosze panstwa polecam styczen 2007
2. takjaklubisz.blog.pl, listopad 2003. od kilku dobrych lat co kilka miesiecy czytam wszystkie opisy odcinkow mjakmilosc, pochlipujac ze smiechu. teraz rowniez, w spizarce w dobrej dzielnicy rio. cos mi sie wydaje, ze wydarzy sie dzis cos pikantnego!

Thursday, August 20, 2009

czwartek, prawie weekend

dzisiaj od rana pada, i to oczywiscie wtedy, kiedy ja si wspinam na wielokrotnosc oboznej. kiedy juz weszlam, przestalo (ale to sie podobno zawsze zdarza). i wyszlam z domu, rzucajac kurwami, lecz potem dopadl mnie wspanialy humor. jednak boje sie ze zaraz sie zamienie w taka blogerecze, ktora umieszcza smieszne teksty swoich podopiecznych (ale dzis obudzilam chlopakow, ktorzy byli potem neco rozwscieczen, bo w brazylii swiaqt sie zatrzymuje, kiedy pada deszcz, szkola, co tam szkola, i byli przekonani ze zlapia swinska grype). wiec myslalam jacy sa fajni, i jakich mam znajomych, i przypomniaalam sobie, jak Fabrizzio nas orpowadzal po katedrze w bolonii i powiedzial ze na jednym fresksu Jezus mowil do Mahometa go to hell i prawie umarlam ze smiechu pomijajac kolejne dwie macumby ktore napotkalam. mialam dzis tez angielski z dziecmi i chcialby przedluzyc zajecia! czyli mnie lubia! ole!

wcvzoraj zadzwonil tom i wybieralismy slowka na angielski wg alfabetu na lekcje z dziecmi. propozycja toma na i? idiot.

to nudna notka ale leje deszcz, pachnie jak w polsce, i ja mam taki dobry humor ze pewnie os sie stanie, zeby mi PRZYTRZEC NOSA.

mam nowy usmiech, jego przekaz to mniej wiecej CIOCIA GRINGA ZARADZI. pomaga!

Wednesday, August 19, 2009

quien se mete con mi barrio, me cae mal

moje obowiazki rozlozyly sie doslownie w czasie i przestrzeni. troche mnie wykancza koneicznosc wstawania o pol do siodmej, zeby wspiac sie na gore i zabrac chlopakow do szkoly. z drugiej strony odkrylam w sobie uczucia macierzynskie. mialam nawet mysl ze moglabym tam ostac i sie njimi zajmowac, zeby wyrosli na ludzi. strasznie ich lubie. ale szybko przestalam tak uwazac. za to ide dzis na wywiadowke.

porankami mam zajecia z dziecmi z angielskiego. wymaga to nastepnego wspiecia sie na gore (cztery razy obozna). no ale przynajmniej cos sie dziejew. ostatnio znow widzialam GIGANTYCZNIE wielka kure zabita i oblozona OWOCAMI. juz mi odbija, bo zrobilam jej zdjecie, i pomyslalam, ze pewnie stopi mi sie film w aparacie. zbyt wiele razy czytalam harrego pottera. no ale dobra. bo to jest oczywiscie mavumba, ludziom w posce kojarzy sie z big cycem, a mnie osobiscie juz nie tak pogodnie.

rozwalilam sobie palec u nogi i mam nieustannie zly humor. ale dostalam zaproszenie do miasta odleglego o szesc godzin od rio, gdzie mieszka szef piweciogwiadzkowej kuchni i ma gotowac dla oliego i mnie. wiec coz mnie obchodzi moj brzuch?

i tak wroce i bede zeschnietym (acz grubawym) wiorkiem agnieszki.
ja sie pytam, czy kartki doszly??

Monday, August 17, 2009

do domu

niedziela uplynela podz ankiem chilloutu.

spoznilam sie na mecz! normalnie zle wyliczylam odleglosc, a ponadto po drodze byla ksiegarnia. no ale jechalam w koncu taksowka, i okazao sie ze kierowca jest kibicem tej samej druzyny (vasco, ole, ole vasco!) i obnizyl mi cene przejazdu.

druzyna rafaela przegrala, a my siedzielismyw takiej lozy za szklem na samym szczycie stadionu, kelnerzy podtykali mi rozne przkaski pod nos, i w ogole snoop dogg style. bylo smiesznie z czterech padnieltych goli widzialam jeden, bo zajmowalo mnie glownie obbserwowanie rozemocjonowanmych braz\ylijczykow, ktorzy rzucali przeklenstwami w kazdej podbramkowej doslownie sytuacji.

poza tym wole gwiazdy polkuli polnocnej, krzyz poludnia nie jest lepszy od wielkiej niedzwedzicy!
chce do domu jak glupia.

Saturday, August 15, 2009

drum roll

mam kilka mysli na dzisiejszy wieczor (w polsce poranek).

po pierwsze http://wyborcza.pl/1,99220,6819977,Czy_to_sa_pana_meble_.html?as=1&ias=9&startsz=x coz za soczyste zycie!

po drugie gdyby caly ludzki swiat zamienil sie w psy, bylabym terierem brazylijskim. jeden teraz spi zwiniety przy mojej nodze, grzejac sie komputerem.

po trzecie, wszyscy tak naprawde jestesmy z faweli. no bo nie jest tak? gdybysmy sie urodzili nie w takim wesolym kraju jak polska, kto wie, moze to nas by ktos uczyl angielskiego na wzgorzu brazylijskim?

po czwarte nie wiem w co sie ubrac na mecz. bo nie wiem, jak to zgrac z moim wyjsciem na ipaneme. ;))) ale to niewazne. spedzam wlasnie pierwszy od - ne bojmy sie tego stwierdzic - poltora chyba miesiaca czas w samotnosci. bez ludzi za sciana, bez gadania, bez imprez. nie odzywam sie juz od czterech godzin (chyba ze do psa). to niezwykle.

po piate, mam tyle planow na polskie zycie. az sie boje, ze cos sie stanie, ze to sie nie uda (a udac sie poza hamakiem maja zakupy w ikei :), tance, obiady, drugie studia, filmy, pisanie)

a wlasnie, po szoste, nie napisalam ani slowa, ale cala ta podroz to jest KOPALNIA inspiracji! nawet nie wiem, dlaczego, otwieraja sie drzwi za drzwiami i opcje za opcjami. usycham ze stresu przed moja sobotnia wizyta w faweli, w tej organizacji, ktora mysli ze jestem dziennikarka (bo jestem. ale PRZYSZLA dziennikarka, po prostu dopiero zaczynam, powolutenko).

gooooooooooooooooooooooool!

no i co sie okazalo, moi drodzy? ze nie jest ze mna tak az imprezowo. mialam co prawda zaproszenie na balety u jakiejs kolezanki nowych znajomych, ale moj host, o aparycji irlandzkiego misia przytulanki dal mi dysk z filmami, ktory zawiera takieperelki jak nowe filmy izraelskie, garden state, zwycieski film hiszpanski z berlinale, no i - last but not least - on sam (irlandzki host) wychodzi na nocny koncert, zostawia mnie sama z laptopem (a w internecie wszystkie serie seksu w wielkim miescie!), polowa czekolady i krakersami o smaku pelego ziarna zboza. i psem.

za to przed poludniem, kiedy relaksowalam sie po wycieczce do orgodu botanicznego, i przed zalozeniem bikini na ipaneme, otrzymalam wyznanie. nie wiem, co o tym myslec, naprawde. wyznanie nie jest od toma, ale wesze wieksze numery. no ale dobra. na razie dzieli mnie ocean od tych wszystich romansow, a od toma patrzac w kierunku wschodnim sa to nawet dwa oceany.

a na ipanemie, jak zawsze, piekni chlopcy. jeju, na serio, rafael mi mowil ostatnio i ja to wiem, ze rio jest przepelnione proznoscia, bo, cytuje, kazdy chodzi bez ubrania i wszyscy mysla o tym, zeby pieknie wygladac. to prawda, nawet ja latam w sukieneczkach i bikini. a potem rafael dodal, ale CZASEM okazuje sie, ze te fajne laski nie maja nic w glowie. nie zebym kogos zmuszala do czytania, ale kazdy brazylijczyk na wiesc, ze jestem z polski, mowi, no, tam jest zimno, co?

jestem w rio, mam prawo narzekac. mialam wam w ogole opisac moja rodzine juz dawno, chcialam to zrobic troche pozniej, kiedy carlos pojdzie tanczyc, ale pewnie wtedy cos sie popsuje z internetem, wiec moze teraz rozpoczne.

no to tak. nasz dom stoi niedaleko glownej ulicy, jednak trzeba skrecic i minac malenka podstawowke, a potem jest taka wysoka drewniana brama, w ktora trzeba walic i krzyczec, jesli sie zapomnialo klucza. wiem, co mowie. to okropne uczucie.

na podworku (posesji, jak wolicie), sa tak naprawde trzy domy. na parterze mieszka corka z rodzina, na pietrze rodzice i ja, za domem w malym domku tesc. moj ulubiony czlonek rodziny. zaczniemy od pietra.

jest sergio i claudia. sergio jest najlepszym i najszczodrzejszym brazylijczykiem, jakiego znam, i lubie go z calego serca. ma warsztat samochodow i jest troche kpiacym, a troche zatroskanym chudym panem, ktory nigdy nie narzeka, i nim sie inspiruje. jego zona jest claudia. claudia przypomina mi troche myszke minnie. jej wielka miloscia byl marynarz, w jej oczach milosc idealna. ale odplynal on daleko, i pojawil sie sergio. no i, wiecie, tak to juz trwa ponad 20 lat... (to sa jej slowa). claudia nie lubi wychodzic ani skladac wizyt. lubi ladnie sie ubrac i pospacerowac, lubi zajmowac sie domem i swoje wnuki. nigdy nie wiem, co ona naprawde mysli, i zawsze, cokolwiek by sie nie dzialo, kazdego dnia mowi mi, jak jest zmeczona. claudia gotuje zgodnie z kanonami z minas gerais, czyli np podgotowuje pokrojone liscie kapusty, nie chce nawet zrozumiec, dlaczego ludzie to jedza, to sa kochani gotowane liscie! w kazdym razie czasem postanawiamy sobie z claudia balowac. wychodzimy wieczorem na spacer na kubek acai albo sok, i claudia wyraza sie z pogarda o ludziach ktorzy na przyklad graja sambe w barze. ja szaleje z zachwytu, ale ona sklada to na karb mojego upodobania do dziwactw. czasem siedze w pokoju i slysze kiedy wielkim glosem spiewa piosenki z radia ewangelickiego. od kiedy zostawilam ladowarke do nokii, w ktorej mialam cala muzyke, w salwadorze, wychodze wtedy z domu, bo troche mam dosc tego klimatu. lubie ja, tak jak lubie wszystkich w tych domu, nie zrozumcie mnie zle, po prostu to wszystko jest jak byci wrzuconym w srodek telenoweli.
a, i nie lubie kiedy claudia obgaduje sergia. niestety, to sie zdarza. zawsze go bronie, a ona mowi, zobaczysz, jak bedzie, kiedy bedziesz ze swoim australiano.

schodzimy pietro nizej. mieszka tam juliane z mezem i dwojka dzieci. juliane ma dziewietnascie lat. julia ma lat piec, luiza piec miesiecy. luiza nazywa sie tak, bo jest jakas piosenka bossa novy, ktora za adresatke ma luize. maz zuliane ma na imie roberto i jest troche zahukany, ale generalnie bardzo w porzadku, a ona sama ma farbowane jasne wlosy, jest gruba i rubaszna, ale jednak troche sie jej boje. absolutnie nie mamy o czym rozmawiac. nie mamy nic wspolnego, poza tym dostaje ostatnio troche szalu, bo drazni mnie, ze ona ciagle wrzeszczy na julie. nigdy z nia nie rozmawia, nie bawi sie z nia, nic z nia nie robi, tylko wrzeszczy zeby sie zamknela. julia jest upartym dzieciakiem i piekna mala brazylijka, ale to nie powod, zeby ciagle na nia ryczec, nie? luiza na razie nie ma cech. smieje sie na moj widok, to chyba dobrze, co?

tesc jest sadzac z wygladu domu minimalista, i sie raczej nie przejmuje. buduje domy i kolacje jada w naszym domu, w podziekowaniu przynoszac np banany ze swojej dzialki. bardzo, bardzo go lubie.

to by bylo na tyle. jest jeszcze rodzina ze strony roberta, baianczycy, ktorzy lubia caipirinhe i brazylijska muzyke, jessika, ich corka, ktorz tylko imprezuje, chce wyjsc za maz a zdadza swojego chlopaka na prawo i lewo, i czesto do mnie dzwoni. nie za bardzo ja lubie, ale co tam. potem ich liczni znajomi, koledzy, kuzyni, ale nie mam za wiele kontaktow z nimi, te moje zajecia, nieliczne, ale jakies, zajmuja mnie do tego stopnia, ze juz nie uczestnicze w urodzinach, naet w kategorii atrakcji. mowilam wam ze chcieli mnie wyswatac z podstarzalym kuzynem przyjaciolki? tego juz za wiele! tom udostepnil mi siebie w roli narzeczonego, co jest bardzo przydatne czasami, choc odlegle od prawdy.

ps. wiem, ze po dwoch dniach bede przeklinac, ale nie moge sie doczekac pazdziernika. jakos mi sie to kojarzy z cieplym domem i kocykiem, ksiazeczka, ok szkola tez, ale mimo wszystko. bede se ogrzewac samba z poludnia i w pazdzierniku byc moze nie bede mieszkac sama (ale csssss).

Friday, August 14, 2009

i feel it in my fingers, i feel it in my toes

w moim pamietniczku widnieje pytanie: ja dlugo beda wystarczac fajowe imprezy i dobre jedzenie? stwierdzilam, ze niektorym to w ogole wystarcza do szczescia i powinnam przestac wybrzydzac. z sercem na ramieniu wsiadlam do autobusu, ktory zawiozl mnie do rio, jak sie domyslacie. pospacerowalam po rio, strzelilam sobie ksiazke w riowskim anmtykwariacie (zaoszczedzilam 30 reali), i poszlam na impreze. nie wiem, jakos w polsce zawsze mialam niedobor fiest, a tutaj prosze, jak znalazl. w barze z widokiem na zatoke rozpoczelam konwersacje z para nawiedzonych francuzow. wczoraj bylo super, rzekla ona, rozmawialismy o ezoteryce, nowej fali, duchowosci... opowiadala mi o imprezie. jestem chyba za stara na takie dyskusje. jej partner z daleka widac bylo, ze jest francuzem, ale okazalo sie ze ma polowe krwi z hiszpanii, a jego dziadek byl kolega pana, ktory wskrzesil jezyk prowansalski, czytalam o nim w tej ksiazce, ktora chce miec za wszelka cene (nazywa sie spoken here, jakby ktos jechal do londynu, to prosze mi kupic, ta?)

potem, czyli po hektolitrach piwa, przyszli inni kolesie i nauczyli mnie dosadnych slowek portugalskich, napisala dziewczynka z cs ze zaprasza na inna impreze, wiec poszlismy, ale potem szybko sie sknczyla, i dochodze juz do finalu, bo NA RAMIE roweru wrocilismy do domu, moj host i ja. tzn ja na ramie, on na rowerze, ja wrzeszczac, on sie smiejac. bylo fajnie.

najbardziej lubie isc do nocnego baru na rogu (na co drugim w rio sie znajduja takowe) po imprezie na cos do jedzenia. pizza i cola, pizza i soczek, pizza i piwo (bo dlaczego nie), to jest takie fajne, ze nie wiem.

snilo mi sie dzis, ze objawil mi sie bog orixas. wiem, jak on wyglada, bo powiedzieli mi na dzielni. (!! chcialam uzyc tego slowa). nosi czarny plaszcz i taki sam kapelusz, i snilo mi sie ze powiedzial PO POLSKU, ze jesli jestem taka ostra, ze chcialam isc na candomble, to on mnie bedzie straszyl, kiedy zamieszkam w nowym domu. od jakiegos czasu wcale nie chce sie tam wprowadzic, bo wiecie, na dwa tygodnie to nie ma sensu.

hamak, hamak, hamak! nie moge sie doczekac, pierwszy raz czekam na powrot do domu tak strasznie, az sie boje, ze cos sie stanie.

Thursday, August 13, 2009

jestem vipem, przyjechalem czarnym jipem

dzis zadzwonil do mnie rafael, moj host i najlepszy kolega w rio, zastal mnie pioraca recznie bluze (to relaksujace), i zapytal: wszystko ok z toba? bo niedaleko napadli na kosciol. przypomnialam sobie, ze przy kawie io telewizji graca, jedna z moich starszych kumpelek, powiedziala ze miasto niedaleko robi sie BRAVO. no, tak.

i potem zaprosil mnie na mecz na maracanie! najslynniejszym stadionie brazylii! za darmo! DLA VIPOW! to nie jest jakis wazny mecz, ale ja tam moge zawsze kibicowac.

tyle chcialam powiedziec, oglaszam tu ze uwielbiam sylwie i zaluje ze mnie nie bedzie na jej urodzinach (chociaz moja mama dzwoni i namawia na kolejne przebukowanie biletu). na krawedzi, nie? jak by powiedzial olie.

no to ide.
mowilam wam ze pilam sok z owocu umbu, jednego ze skladu naszego przyszlego zespolu as tres frutinhas? co znaczy w moim wolnym autorskim tlumaczeniu trzy pedalki? umbu bylo takie sobie ale po drodze uslyszalam piosenke nirvany i sie ucieszylam. bardzo tesknie do europejskiej muzyki! (albo przynajmniej angielskojezycznej. na lapie uslyszalam cher i zaczelam spiewac na ulicy).

skin head dead head

w ostatnia niedziele bylo bardzo fajnie (zgodnie z filozofia brac co daja). poszlam sie wspinac na wodospac. co roku sie gdzies wspinam i obiecuje sobie, ze to ostatni raz. ale tym razem to bylo niezle wspinanie sie, takie ze trzeba bylo na boso wyszukiwac kawalek kamienia i podciagac sie na korzonkach. no ale zyje. co prawda po lesie niosly sie polskie przeklenstwa. a potemstalam w wodospadzie a on spadal mi na glowe, bylo super. ogladalam tez jeden z powodbno najlepszych filmow brazylijskich ostatnich lat. nie zdazylam zakryc oczu kiedy odstrzelili komus kawalek twarzy. srednio mi sie podobalo.

w faweli trzymam sie ostro, w ogole nie narzekam i staram sie byc dobra osoba. od nast tygodnia zaczynaja sie zajecia w szkole, wiec moze bedzie ciekawiej, ale na moim mailu czeka przebukowany bilet, wiec adios brazylio! jeszcze trzy tygodnie. zmienilam plany, i w hamaku bede czytac autobiografie kuronia, kupiona z Ola z takim poswieceniem (dzieki Ola!:)).

tom maostatnio tempo komunikacji w liczbie jednego maila tygodniowo. nie wiem, czy powinnam byc usatysfakcjonowana?

w ogole to zaraz znow jade do rio, odliczam dni do powrotu. nie zaluje ani troche ze tu jestem, ale nie jest to moj najbardziej relaksujacy czas.

pastora napadli, zabierajac mu 11 tysiecy reali. wszystko sie troche popsulo od tego czasu, bo wiecie. ale on sie trzyma i nie daje po sobie nic poznac. znalazlam zdechla kure przykryta gliniana miska na skrzyzowaniu, okazalo sie ze to czarna magia i zly urok. widzicie, tu na serio tak jest.

w weekend jade do kolegi rafaela a teraz mojego, ciekawe co bedzie sie dzialo, nie mam za wesolych przeczuc, ale mam nadzieje ze pozostane jednym nietknietym kawalkiem agnieszki.

prosze, zrobimy impreze kiedy wroce? czy ktos jeszcze czeka na to, kiedy wroce?

Saturday, August 8, 2009

znowu weekend.

czy wy tez tak macie, ze zamiast tego, co chcecie, dostajecie cos zupelnie innego, i potem to sie okazuje najlepsze, albo beznadziejne? (niestety, czasami rowniez).

ja na przyklad tak. pojechalam do rio, i trafilam do mojego hosta, ktory aktualnie bardzo chrapie, do takiego apartamentowca z portierem i kompletem wypoczynkowym w hallu. doceniam takie klimaty po faweli. i wczoraj poszlismy na fieste, na ktorej on gral, bo jest sambista, i wiedzialam, ze to nie bedzie wesole, poniewaz, poniewaz, poniewaz taki bar niedaleko lasu, z basenem i kilkoma barami, to z daleka pachnie snoop doggiem (ktory jest moim pocieszeniem w faweli, z piosenka beautiful, podbil me serce). no ale poszlam, bo nie umialam powiedziec ze chcialabym udac sie na inna impreze, i w pierwszej polowie bylo slabiutko, ale potem rafael wylowil z tumu innych couchsurferow, a ja z nich zrecznym okiem europejczyka. klasyk! adhd, marihuana, neuroza, ironiczny humor. byl strasznie milym belgiem. bylam o krok od wepchniecia go do basenu, kiedy przyszla ochrona (nie wolno wlazic do basenu w nocy!). fajnie bylo. i mialam kupony na darmowe piwo. nauczylam sie poza tym, a raczej rafael host mnie nauczyl nowych krokow, wiec umiem nawet tak krzyzowac nogi i w tym skrzyzowaniu sie cofac. i tak taniec afro to moj priorytet, jak pamietamy.

dzis natomiast zamiast na plaze, poszlismy na zwiedzanie. starym tramwajem wjechalismy na gore santa teresa, gdzie ludzie doczepiali sie z zewnatrz i jechali jak w tramwajach ze zdjec z wojennej warszawy. to bylo takie piekne, te stare rezydencje, ze wrzecz pokrzykiwalam z zachwytu, i robilam zdjecia, ale potem poszlismy do faweli, i pani polecila mi przestac, bo moga mnie zastrzelic. no i wyszlismy z faweli w pospiechu.

wsliznelismy sie na wielka impreze capoeiry, a potem poszlismy zamiast na planowana impreze to do centro. wiedzialam, ze tam sa ukryte nieziemskie atrakcje! lonely planet mowi, ze lepiej stamtad znikac wieczorem, bo moze byc nieprzyjemnie, wiec szlam uczepiona ramienia mojego hosta, kiedy pogwizdywaly na nas podejrzane typy, ale w koncu wyladowalismy na ulicy, gdzie grali sambe! piekna sambe, orquesta voadora grala tak, ze pierwszy raz w yciu widzialam na zywo, kiedy ludzie tak wywijali puzonami, wiecie co mam na mysli?

i tak sobie siedzielismy, pijac zimne piwo na cieplej ulicy rio, ktora w koncu pokazala mi jak to naprawde wyglada, za co jestem bardzo wdzieczna swiatu dookola. chociaz nie spotkalam sie z nikim, z kim planowalam. mowilam juz o moim podszyciu sie pod dziennikarke? na razie nic nie wiadomo, ale planuje te szalenstwa, o tak, mam nadzieje, ze w najblizszy weekend po tym cos bedzie wiadomo, to wam opowiem. ide zbudzic rafaela, bo zastanawiam sie, czy wybieramy sie do dzielnicy nocnej samby. opa!

Friday, August 7, 2009

metro botafogo

nie wiem, powinnam wywalic poprzedni postz powodu dozy nienawisci, ktora tam istnieje. no ale nie wywalam jakos.

tak sie zastanawiam. dzis jechalam autobusem do rio i moja mama zadzwonila zabraniajac mi jechac do boliwii. wcale mnie to nie obchodzi, bo i tak nie chcialam jechac.

emailowo natomiast nawrzeszczala na mnie koordynatorka projektu z polski dalekiej. zapytala, co ja sobie wyobrazam, ze to nie wakacje, a ja ciagle narzekam. ma troche prawdy, poprawie sie. nienawidze tego, ze nie mam z kim ponarzekac w realnym swiecie. jednak trzeba to bedzie zniesc.

dziwne jest to, ze sama nie wiem, po co tu jestem. kiedy cos robie, dzis np malowalam z dzieciakami na ulicy i bylo fajnie, i na angielski chodzi coraz wiecej ludzi, to jest jakos nawet fajnie, ale kiedy jestem w rio, gdzies daleko, opada mnie taki bezsens, ze nie wiem. poza tym mam wrazenie, ze nigdy nie moge zachowywac sie tak, jak sie czuje, bo kiedy jestem w rio, jestem tu po moja cotygodniowa dawke funu, a nie po narzekania, poza tym nie jest to miejsce na sleczenie na lawce, wiec co mam robic. no przeciez sie smieje i ciagle gadam.

a na zmiane nastroju: poplakalam sie, kiedy zadzwonil tom i cos WYZNAL. w sumie nic waznego, i musial sie upic zeby to powiedziec, ale tym bardziej to doceniamy, nie? w ogole to nigdy tyle nie plakalam (wiem, brak jest dramatyzmu w moim zyciu), teraz jakos wszystko doprowadza mnie do lez. no ale moze w nastepnym odcinku bedzie wiecej szalenstw.

w ogole to jest super, wiecie, nie? tylko jakos nie tak o sobie wyobrazalam. i troche mnie zalamaly te wyrzuty mailowe, no ale maja troche racji, czesc rzeczy zostala juz wyjasniona, a czesc rzeczy, no pozostaje jedno brzydkie slowo, bo dlaczego nikt MNIE nie zapytal, jak bylo?

Thursday, August 6, 2009

one!

mialam dzis zajecia z dzieciakami. mozna sie zajebac.

nie chce na polnoc, chce do domu, klik zostal zrobiony. dom jest kurwa nieskonczony, oni mowiqa o duchach (wczoraj bylam na ich mszy, myslalam ze uciekne ale nie moglam bo bylam za daleeko od domu). wiecie, wyrzucanie zlych duchow, transy, nic ciekawego.

brazylia.

Wednesday, August 5, 2009

tengo una neverita repleta de cerveza con hielo

moja uwaga coraz czesciej skupia sie na mym brzuchu, ktory poza tym, ze nabral ladnego koloru po plazach bahii, zmienil sie pod wplywem fasoli, ryzu, bananow i sciastek (ktore jem po to, zeby nie pasc z glodu, bo oni tu maja tylko po trzy posilki dziennie).

mialam dzis w nocy dwa sny, oba tak samo sugestywne: w jednym umieralam, a w drugim nie mialam wystarczajacej ilosci cukru w caipirinhii. pozostawie to bez komentarza.

z nowosci to dom stal jak stoi beze mnie w srodku, bo jest tam niewypowiedziany BAJZEL i nieskonczona praca, ja siedzialam dzis z dzieciakami na gorze caly dzien. to sa takie male sukcesy, wiecie: matheus SAM chcial napisac ostatnie zdanie opowiadania (ciekawe zdarzenie z mojego zycia), samuel zrozumial rozdzial czarodzieja z krainy oz, nikt nie przyszedl na zajecia, wiec jutro znowu robimy to samo. nie mowcie mojej mamie, ze juz 2 osoby umarly w naszym rejonie na swinska grype. jestem o klik od przebukowania biletu. ale nie moge sie zdecydowac: mam miesiac wolnego, bo juz powiedzialam, ze nie zostane tu tak dlugo jak planowalam, boliwia ekscytuje mnie strasznie, ale glownie dlatego, ze jest taka bez planu i spontanicznie, ale przeciez moim planem byl hamaczek u babci. nie wiem wiec. lekcje sie nie zaczna, bo wszystko jest zamkniete, a wladze brazylisjkie odradzaja nawet wyjscie do kina.

gdybym kiedys jeszcze sie bala jezdzic samochodem po polsce, to mi przypomnijcie brazylie. tu nie ma policji drogowej, jezdzi sie pod prad i po chodnikach czasem tez, a serce wyskakuje mi przez gardlo na co drugi skrzyzowaniu. to co mam zrobic? do domu, do domu?

Monday, August 3, 2009

la perla de las perlas

lezalam w lozku i pomyslalam ze och jestem taka rozradowana, bo poszlam do hostelu iana, ktory jest najlepszy w calym rio, tak mowia i ja sie z tym zgadzam, plus wszyscy mili ludzie sie tam zbieraja, i poznaje sie ich na kazdym doslownie rogu tego wielkiego domu. wiec ja poznalam dwie wenelzuelki (tak sie mowi?). jedna tez pracuje w fdawelach, i ROZUMIALA MNIE CALKOWICIE. wiedziala, o co chodzi, a druga jest najlepsza, i mamy plany na za rok. zeby wszystko sie udalo musze sie jedynie nauczyc samby. zabralam wenezuelki do mojej faweli, pdobalo im sie, ale corina, pracownik faweli odkryl wiele machloi, np bezsens mojej samotnosci w faweli. no ale dobra.

wiec co? ja wracam, a dom nieskonczony, szkoly zamkniete z powodu swinskiej grypy, nikt nie zostawil mi pieniedzy na przybory szkolne dla dzieciakow, wiec postanowilam wziac sprawy w swoje rece. chce zaczac takie bajery z dzieciakami na ulicy wprost, skoro nie mamy lokalu na zajecia, a pogoda jest taka, ze sie zalewam potem przy przejsciu stu metrow. try to stop me, szalony pastorze!

a skad te akcje? poszlam odwiedzic olliego dzis rano, i powiedzial, to co, jedziemy gdzies? ja powiedzialam, o tak, moze ilha grande, taka backpackerska wyspa blisko rio, a on powiedzial, wiesz, myslalem o boliwii. wiecie sami.

przegladalam moj zeszyt z zapiskami, i jedyna osoba, ktora wiedziala, ze to wszystko bedzie trudne, byl michel. pijany michel o czwartej rano. dlaczego on to wiedzial, a nie ja, jesli myslalam o tym kilka miesiecy?

niewazne. na razie jestem sobie rozradowana, bo w sumie rio i lote15 to moj brazylijski dom, wiec wiecie, tu na kubek acai, tam przychodza dzieciaki, moj podobieczny hottest guy ever napisal dzis sam kilka zdan a na koniec zalozyl stroj judoki, a ja nie moglam odczepic sie od jego brata, bo jest najslodszy na swiecie.

muzyka na dzis:
http://www.youtube.com/watch?v=Z0GozUwkkZQ

Sunday, August 2, 2009

michael, eles não ligam para a gente!

czy ktos to w ogole jeszcze czyta?



jestem z powrotem w szalonym miescie na r. w salwadorze dzialo sie jak szalone!



wczoraj trwalo cale wieki, poniewaz wstalam wczesnie, bo mialam isc na te balety, ale nie poszlam, bo bylam tak zmeczona i moj syndrom nie mam sily ani potrzeby podnosic sie z lozka sie wlaczyl. podnioslam sie nieco pozniej i pojechalam do centrum. obkupilam sie koralami z ronych tam nasion, slodyczami (lody o smaku smietankowym z platkami czekoladowymi), mialam isc na cos baianskiego, ale przypomnialo mi sie ze ktorejsc nocy kupilam taka nadziewana kulke, ktora smakowala jak afryka. to wlasnie bylo jedzenie baianskie. a potem poszlam sobie ulica bez celu i NA CO SIE NATKNELAM? na probe tego zespolu, z ktorym michael tanczy w teledysku they don´t care about us! szybko wlaczajcie i cieszcie sie ze mna. implusywnie kupilam sobie plyte, wiec jak cos, to zrobimy samba party jak juz wroce na lono warszawy. i potem pojechalam na spotkanie z najweselsza dziewczyna salwadoru. ma na imie jorgia i zabrala mnie do miejsca, ktore bylo suepr europejskie, takie wiecie, csw skrzyzowanez planem b. na tarasie, ktory wychodzil na morze i plaze gral sobie jazzowy zespol, i wszyscy trendy ludzie z salwadoru przszli posluchac. byli ludzie z couchsurfingu, w tym przemila belinda (co za imie, wiem, ale co sie za tym kryje!) i andre. odspiewalismy piosnke garota de ipanema, i uznalismy, ze zalozymy zespol. wymyslilam nazwe, as tres frutinhas, w wolnym tlumaczeniu trzy pedalki. ale to takie slodkie, nie? jadlam tez nalesniki w formie szaszlykow, a potem pojechalismy tanczyc forro (myslalam ze umiem, ale sie mylilam), do miejsca, ktore wygladalo jakby ktos po prostu urzadzil impreze w salonie na parterze zwyklego domu. nie tanczylam nawet, bo to wstyd okropny, ale samo patrzenie bylo mile, czulam sie, jakbym znalazla sie w srodku dirty dancing. belinda wirowala na parkiecie podrzucana przez grubawego partnera, wszyscy pokrzykiwali, i gdyby nie to, ze noc wczesnije w ogole nie spalam, byloby w ogole super. dodajmy jeszcze pizze na ulicy z pielgrzymkami karaluchow. potem jorgia zabrala mnie do siebie, wyciagnela spod lozka materac, dala mi koszulke jakiegos kosciola i zapadlam w sen.



i jestem z powrotem w rio, w hostelu milosci mereike, z ktorej nic niestety nie wyszlo, nie mam sily na imprezy z olliem z australii ani na robienie planow lekcji. moj lek przed samolotami zanikl, moze dlatego, ze na deser po przekasce stewardessy kompanii gol roznosza na tacach cukierki o polskim smaku sugusow.



i wszystko jest jak jak to mowia rollercoaster. roplakalam sie na lotnisku, i nie moglam wstac z krzesla ze smutku, przyjechalam do wesolego hostelu i okazalo sie ze napisalo do mnie mnostwo przekochanych ludzi. nieznani ludzie, ktorzy stana sie byc moze przekochani, napisali tez, ze wezma mnie na sambe i na rocinhe, pomijajac candomble w okolicach imprezowej dzielnicy rio. tak wiec wiecie, nawet nie moge stwierdzic, jak jest, bo od razu sie zmienia. krytykowanie na zapas jednak rowniez nie pomaga.



a teraz opowiem wam, jakie mam alternatywne plany. jesli kupie wczesniejszy bilet. wroce do domu, i to bedzie tajemnica. wezme laptopa i wywietrze moje mieszkanko, poukladam ksiazki (przepraszam, przepraszam, musialam kupic sobie nastepnego harrego pottera, to tak pomaga mojemu portugalskiemu!!), kupie te bulki w piekarni gdzie prawie wszystkie ekspedientki to cipy, ale bulki maja niezrownane, czy sa jeszcze truskawki? jasne ze nie ma. no ale jakby byly,to tez kupie. a potem wezme sobie filmy, europe do czytania i pojade do babci, i sie stamtad nie rusze, chocby nie wiem co! chocby przed nosem powiewaly mi bilety do chicago, mozambiku albo czegokolwiek. zielona trawka i mam nadzieje ze na sliwce wisi hamak. czy ja sie starzeje? ale przeciez mam przygode za przygoda, wiec nie jest zle.

Friday, July 31, 2009

be careful what the things what you do

za kilka godzin godzina w. rok temu szukalam z boltunia okularow i stalysmy posrod syren na marszalkowskiej. w tym roku planuje tanczyc caly poranek. w tej szkole: http://www.fundacaocultural.ba.gov.br/02/escola.htm

fajnie, nie? dzis wieczorem nauczylam sie za to tanczyc forro. to proste: dwa kroki w lewo, dwa kroczki w prawo, i cialko docisniete do cialka partnera! poniewaz okazalo sie, ze latwo dotrzec do serca i dobroci miejscowej ludnosci idac na tance do najblizszej KANTYNY. i tanczyc,. nie wiem, czemu oni uwazaja, ze ja nie umiem, jesli przeslizguje sie pomiedzy nimi krecac biodrami! wyobrazacie sobie?

ten dzien byl taki dlugi, bo wstalysmy o szostej, zeby jechac do najslynniejszego kosciola. ludzie, ktorzy kultywuja candomble przychodza tam, bo lacza partona tego kosciola, sprawdzcie sobie na wikipedii, senhor Bonfim, z najwyzszym bogiem orixas. a potem pod kosciolem otrzepuja naiwniakow wiazkami ziol, zeby zapewnic im zdrowie. bylysmy tam wiec, wszyscy ubrani na bialo (ja w blekitnej bluzuni, ale to prawie to samo), bo czarny to kolor niedopuszczalny w candomble, a bialy jest w ogole naj. bylo fajnie. najfajniejsze jest to, ze ten kosciol stoi na czubku czubka salvadoru. jedzie sie tam bardzo dlugo i z zakretami. a teraz okazalo sie, ze jestem stara, i nie pojechalam z NIETRZEZWYMI kolegami natalii na impreze. pocieszam sie, ze bohema jest na serio glownie w rio, ktore samo w sobie JEST bohema.

dzieje sie tyle, ze nie mam kiedy i jak usiasc, i pomyslec. nawet, jesli swiat na chwile odpuszcza sobie dzianie sie, to i tak nie moge usiasc i sie zastanowic, bo zaraz oblepia mnie sprzedawcy i zebracy. wiec czytam harrego pottera, a kazdy mowi, ze portugalski w mym wykonaniu to na serio ladna sprawa. niezle!

zadzwonila dzis do mnie moja wlasna, najulubiensza babcia. potem telefon przejela jej siostra, ktora zaprosila mnie do chicago. tak sie zdziwilam, ze postanowilam dostac wize i poleciec do domu przez chicago, A CO. napisalam to mojej siostrze, a ona ostrzegla mnie, ze, cytuje, ciostka jest coraz bardziej dziwna. no tak. jak mnie zaprasza, to od razu dziwna!

napisalam maila do przesuper fundacji, ktora dziala w kilku fawelach rio. mam taka ochote na to, ze mnie zaprosza do siebie i pokaza najlepsza sambe!

tom sie nie odzywa od dwoch dni, wiec oczywiscie uwazam ze uznal ze jestem frajerem. sprawa jest taka, ze jestem autentycznym wielkim gigafrajerem, ale on nie musi na to zwazac. to jest troche tak, ze jego dwudniowa olewczosc jest bardzo zauwazalna, bo jest jedyna osoba, ktora pisze mi smsy i wie, kiedy mam samolot albo kiedy jestem bliska odciecia sobie glowy. tak, to do was sugestia, kochani, bo brazylijskie wyzwania potrafia byc meczace.

ps. czy to nie dziwne, jak latwo przechodzi sie od odliczania metro centrum, dworzec centralny, plac starynkiewicza, do copacabana, ipanema, leblon? i potem jak latwo jest wrocic do placu zawiszy i ochoty ratusza, i zatopic zeby w warszawie?

Thursday, July 30, 2009

o-ri-xas

mam nowa pasje!

obiecuje, bedzie to jedna z pierwszych rzcezy, jakie zaczne po powrocie. a jest to taniec afro.

dzis byl pierwszy prawdziwy dzien wakacji, kiedy za rogiem czyhaja przygody, i wrecz oddycha sie wrazeniami. pojechalysmy na tropikalna wyspe. wyspa oczywiscie PRZYPOMINALA mi badz paname, badz nikarague, badz to jakies chatki w kostaryce, jednak zawojowala moje serce. wysadzili nas z busa w szczerym zielonym polu, ktore przedzielala droga, ktora to prowadzila na plaze. na plazy byl opustoszaly hotel, woda po kolana przez pol kilometra wglad atlantyku i zainteresowani czarni chlopcy. bylo wiec pysznie, opalilam sie jeszcze bardziej i w busie powrotnym zapytano, czy jestem wloszka. hehe!

w centrum z powrotem poszlysmy na obiad, bo mialysmy potem jechac na candomble, przed rejsem poszlysmy do centrum kultow afrobrazylijskich, gdzie nawiedzony(przed ducha wojny, jak sam wspomnial) czarny starzec nakrecil nas na 40 reali za podroz w nieznane rejony salwadorskich przedmiesc i uczestnictwo, a raczej obserwowanie. ale poznalysmy na progu roznych podejrzanych ludzi, ktorzy zaprosili nas na wlasne candomble (ci antropolodzy mieli racje, tu bogowie lataja w powietrzu! wszyscy zagadnieci czarni meiszkancy wiedza, jesli sie ich odpowiednio spyta, i zdradzaja tajemnice), ale tez raczej wzgardzilysmy, i poszlysmy na obiad do mojego ulubionego lokalu a cubana, ktory w pierwszej sali sprzedaje lody (ale jakie smaki! karmelizowany baban, brownie, tapioka, mango, do wyboru do koloru!), a w drugim kanapki. w czasie poczatkowej dzialnosci byl tyglem kulturalno politycznym,mbo zalozyl go jak sie domyslacie uchodzca z kuby. teraz jest tyglem spasionych brzuchow (mojego tez).

inni ludzie zaprosili nas na pogawedke z instruktorka tanca afro. poszlysmy, a z sutereny slychac bylo bebny samby, wiec wymknelam sie zeby popatrzec, a tania dowiedziala sie setki rzeczy i poszla tanczyc za 15 reali. ja siedzialam, a kilku dlugich, chudych czarnych chlopakow (i piekne dziewczyny, ale to mniej wazne) tanczylo przede mna w swoich obcislych spodenkach, no sie ze mna dzieje w tej brazylii! ktos mi mowil, ze w rio nie ma pieknych ludzi, w rio oni sie modla o piekne pupy, a w salwadorze oni je po prostu maja! przynajmniej ci tancerze. wygladali jak z porrtretow national geographic, jak ich jeszcze raz spotkam (na pewno, zaraz wam powiem dlaczego), zrobie zdjecia moim polaroidem.

w sobote przez pol dnia sa zajecia za darmo! tanie nowoczesny, caopoeira i BALET, i ja tam chce isc! w ogole dzis myslalam ze padne wrecz z wrazenia, te bebny huczaly jak szalone, ludzie tanczyli jak szaleni, instruktorka krzyczala jak szalona, i pomyslalam, agniesiu, bardzo bardzo bardzo dobrze ze tu jestes. odetchneliscie? na razie wiec nie placze, bo mam inspiracji huk. chce zrobic warsztaty muzyczne dla dzieciakow w faweli, bo one to maja, i pokaza polkom mym nowym kolezankom bo tymczasem zamknieto szkoly z powody swinskiej grypy, a w kolumbii podobno nowe zamachy, albo w hiszpanii (wiem z facebooka, wiec nic pewnego).

za to jtro zamiast na candomble 100% idziemy do najdziwniejszego kosciola bahii, ktory nawet niektorzy politycy oblatuja w kolko, kiedy wracaja do rio. jest to osrodek bajanskiego synretyzmu, i w istatni piatek miesiaca jest msza z rytualami candomble. trzeba miec jasne ubrania i wyjsc o szostej z domu. done! nie moge sie doczekac.

a, i czarna skora pachnie inaczej. i wlasnie zaczal padac deszcz.

Wednesday, July 29, 2009

wszystkie przeszkody.... (harry, dokoncz)

http://www.youtube.com/watch?v=d5q59xIFMrg&feature=related

tak naprawde to wiecie, jest zajebongo.

(najdziwniejsze jest to, ze kiedy ogladamy teledyski nakrecone w rio:
http://www.youtube.com/watch?v=_FE194VN6c4
http://www.youtube.com/watch?v=M4R_oswROic
potwierdza sie to, co napisalam w poprzedniej notce).

wiec tanczylam sobie przed komputerem, a teraz musze naprawde isc do domu. czy ktos tutaj lubil te filmy o dzieciach z avonlea?

garota de ipanema, o seja, de salvador

na czym stanelismy?

na tym, ze jestem w salwadorze. to takie dziwne miejsce, kiedys bylo stolica brazylii, ale potem z powodu goraczki zlota cala gloria splynela na rio de janeiro (i slusznie! myslalam sobie ostatnio, ze rio to jest taki moj dom w obliczu nieposiadania domu, tak ze juz wiem, jak zlapac autobus i wrzeszcze copacabana, wiem, jak przecisnac sie przez bramki w autobusie i gdzie sa najlepsze soki, i w porcie widzialam nawet statek podlasie, moim pierwszym pomyslem bylo pojsc tam i zapytac, czy zabiora mnie do domu). no to tak mamy w rio. bylismy na szalonej imprezie! nie wiem, czy juz mowilam, ale w barze dla starych mezczyzn wypilam mocna jak siekiera (??? agnieszka, zwiariowalas?) caipirihne, a potem cale uczucia przelalam na victora, meksykanskiego geja, aktora in spe. nie apmietam, czy juz o tym pisalam, jak ktos jest na facebooku to sobie moze obejrzec zdjecia, gdzie przytulam sie do wszystkich, w tym do gabrieli ze sztucznymi rzesami, i najlepszej, najlepszej na swiecie mareike, ktora byla boharerka dnia, bo z powodu naglego zakochania przelozyla lot do nowego jorku a potem do niemiec, zeby zostac w rio, i rozprawic sie z tym uczuciem. byla zachwycona moja historia australijska (ona jedyna).

a, pisalam o tym, niewazne. ale teraz jest salwador. obserwuje u siebie zupelne lekcewazenie brazylijskosci. rok temu bylam zachwycona, kiedy ludzie zapraszali mnie do domu, na kazdym rynku zajadalam ryz z fasola, i rozmawialam z kazdym, kto mi sie nawinal. teraz, moi drodzy, to ja mama brazylijska codziennosc za progiem. ryz z fasola o kazdej porze dnia (lub nocy, jak juz szalejemy), brazylijskie domy od zewnatrz i od srodka, spolecznosc cala kilkutysieczna do rozmow, ktorych nawet nie musze zaczynac (tia, tia, dokad idziesz?). wiec kiedy jestem na wakacjach, chce jesc pizze i lody i chodzic na imprezy.

ale! jestem u takiego hosta, jakiego nijkomu nie zycze. jest ekscentrycznym, dwumetrowym afroamerykaninem, poclitically correct. mieszka z rodzicami, o ktorych mozna powiedziec, ze nie sprzataja w domu. jest mi smutno za kazdym razem, kiedy pochylam sie nad umywalka. kazdego dnia chce sie przeniesc do hostelu, ale jego kolega gosci dwie polki i brazylijke, wiec trzymamy sie razem. jest to mala polska, little poland wrecz. mialysmy dzis isc na candomble, ale postanowilysmy nie przeplacac (mozna to kupic w agencji), tylko szwendac sie po okolicy i wypytywac, az nas gdzies wpuszcza. inni ludzie, ktorzy sie u nich zatrzymywali, tak wlasnie robili. wiec taki jest plan plan plan. jutro tropikalna wyspa, pojutrze wypytywanie.

moge sie poskarzyc? mialam przesiadke w sao paulo na kraowym lotnisku, zaloze sie ze nawet w lodzi jest ciekawiej, wszyscy byli w zimowych ubraniach a ja w japonkach i PO NIEPRZESPANEJ NOCY (bogini parkietu, a raczej barow dla starych facetow, ale przysiegam wam, jak wroce, nie mam noclegu wiec che isc z olliem z australii na cala noc do tej dzielnicy, o ktore jest film madame sata, a potem wskoczyc w onibus, czyli autobus i dotrzec na pierwsze zajecia angielskiego dla dzieciakow z faweli numer 2, ktorej nawiasem mowiac nie lubie, bo wydaje mi sie, ze tak wygladaly te bagna missisippi w czasach niewolnictwa). ale bede miala gosci w mojej wlasnej! bedziemy robic imprezy i sprzedawac rysunki, i za te pieniadze jezdzic do rio! i zeby ktos mi na to nie pozwolil, jeszcze mnie zobaczycie z moja gromadka na ipanemie!

a tymczasem mam trzecia czesc harrego pottera w tlumaczeniu brazylijskim portugalskim, i tak na serio mam ochote rzucic moje opalone cialko na hamak i nie zejsc z niego zanim nie skoncze. wiec po wypytywaniu znikne sobie na jeden dzien, i tyle mnie bedziecie widziec.

a salwador piekny, ale co ja zrobie, ze moj latynoski pierwszy raz zabral wielkie emocje i ameryka srodkowa to jest jednak to?

ps. ale tak naprawde, to mieszkanie w innym miejscu wszystko zmienia. to chya dlatego, bo takie rzeczy jak peryferyjne zaklady fryzjerskie albo wlasnie beloved bary dla starych ludzi, ja to mam kolo domu, wiec nawet jak czasem wyciagam aparat za 4 zlote, to i tak mi sie nie chce. wy tez tak macie? kiedys marzylam, zeby mieszkac w nikaragui, ale to by chyba bylo niewlasciwe posuniecie, nie? tak patrzac na ten zieloniutki bezmiar brazylii i biala kropke czyli mnie?

a! dzis jakis koles sprzedawca w autobusie kazal mi znikac do mojego kraju, glupi rasista! i tylko dlatego, ze nie dalam mu berimbaua, ktory kupila tania. ten beznadziejny koles sprzedawal zapalniczki w sztalcie pistoletow (my w polsce mamy takie do lat, nie?), i mowil z bledami po portugalsku (jesli panienka z polski mogla zauwazyc te bledy, to juz chyba na serio powinno sie przemyslec swoje postepowanie, nie?)

Sunday, July 26, 2009

tia, jestes taka biala, ze prawie przezroczysta

chcialam napisac bardzo, przebardzo duzo, ale nie wiem, bo jak widzicie jest pora nad ranem, i za dwie godzinki bede znikac, zeby wziac taksowke na lotnisko.

jestem w rio ponownie, tym razem z weselszymi przygodami. zatrzymalam sie w apartamencie iana, smiesznego coucha, ktory ma wlasny hostel i przecudowna dziewczyne. co prawda nie jest to dziewczyna w prawdziwym, powaznym tego slowa znaczeniu, tylko przedluzony one night stand, jak to mowia, ale ona sie mna zajela, bo on pracowal, a ja zajelam sie wysluchiwaniem, poniewaz rzecz jest powazna! ona miala jutro jechac do nowego jorku, a chce zostac, bo nie wie, czy to powazna sprawa. tzn, milosc czy nie milosc. milosc czy malosc.

ale tymczasem wyszlismy sobie wieczorem, z PRZECUDOWNYMI meksykanami, przyszlym aktorem gejem i przyszla rezyserka, ubrana w sukienke klubowa ze sztucznymi rzesami. lubie podroze, bo moja glowa ma inne maniery. wiecie, w polsce z takiego spotkania pewnie nic by nie wyszlo.

wiec przyszedl tez ollie australijczyk, zalil sie przez 5 minut, potem przyszla kolej na mnie, tez sie zalilam 5 minut, taka mielismy umowe, a potem, chociaz nie wyczerpalismy tematu, poszlismy do baru dla starych ludzi, takiego naroznika z lata z resztkami jedzenia, ale akurat upiekli pizze kiedy przyszlismy, wiec pochlonelismy ja zgodnie, my dwoje i yaya, potomkini ekwadorskich indian.

wiec za dwie godziny bede w drodze na lotnisko. az sie boje o tym myslec, tak sie boje ze to sie nie uda! a tyle sie obtlukiwalam o rio, zeby zdobyc te bilety i w ogole tak to wykombinowac, ze az nie wiem.

tak czy inaczej, jesli chodzi o fawele, to z moja rodzina brazylijska znamy sie podobno tak dobrze, ze znam juz nawet problemy malzenskie, tkore trapia moja tutejsza mame. wcale nie czuje sie z tym dobrze! bo wiecie, sergio jest jednym z najlepszych ludzi swiata.

kilka milionow ludzi ma zachorowac tutaj w brazylii na swinska grype w ciagu tych dwoch miesiecy. jakos sie nie boje (wiec pewnie zachoruje). a w faweli nudy, serio, tysiace rzeczy dzieja sie kazdego dnia. bylam np na lekcji judo jednego z moich chlopakow, ktory za kilka lat bedzie najgoretszym chlopakiem w tej czesci brazylii, a na razie ma 12 lat i wielkie problemy z czytaniem, obejrzalam w faweli film o fawelach (musimy to obejrzec, powiedziala jakas 11latka, bo jest to rzeczywitosc brazylijska, bron, narkotyki i zabojstwa), wypilam mnostwo sokow z owocow, ktorych nazw nie da sie nawet przetlumaczyc na polski, i podjelam decyzje, ze zostaje. nie wiem, na jak dlugo, ale praca wydaje sie fajna, i w ogole. chociaz wydaje mi sie chwilami, ze jestem za mala na takie rzeczy, nie mam doswiadczenia i w ogole oczekuje sie ode mnie zbyt wiele. no ale nie wiem. podobno, jak wszyscy mowia, trudne doswiadczenia sa najbardziej rozwijajace, ale nie wiem, czy licza sie tez te, ktorych mozna uniknac?

tak czy inaczej, poznalam dzis wspanialych ludzi, i na tym poprzestaniemy. trzymajcie kciuki, zeby w bahii bylo fajnie. powiem wam czy ona w ogole istnieje, bo osobiscie mam watpliwosci.

Friday, July 24, 2009

mam nowy bilet

bedzie dzis padal duzy deszcz, zapowiedzialam claudia moja brazylijska mama, albo kilka malych ale zimnych. to bylo to drugie! myslicie ze moje pluca zamarzly? biegalam po rio, zeby kupic bilet do salvadoru, ktory doslownie ma mnie ocalic.

ole!

Tuesday, July 21, 2009

nudny wtorek

szlam dzis inna droga do chlopakow i odkrylam na pol osuniete wysypisko smieci w skali mikro. czesc smieci zwisala ze skal, a reszta, np muszla klozetowa, lezala na dole. wygladalo to osobliwie, acz fantazyjnie.

kryzys minal. kupilam sobie ksiazke o povo brasileiro w nadziei ze zrozumiem, o co chodzi z tym spoznianiem sie :). ta pozycja wygrala z harrym potterem po portugalsku, na ktorym najlepiej sie uczy kazdego jezyka.

mam dzis pierwsza lekcje angielskiego z doroslymi. i rewolucje w glowie. i plan, zeby pojechac teraz na jakies 3 tygodnie popodrozowac, a potem wrocic i zrealizowac wszystkie plany! bo mam ich tyle, a nikt mnie nie slucha! no!

Monday, July 20, 2009

jak spedzilam weekend

moja mama zadzwonila do mnie w srodku nocy (brazylijskiej i polskiej). ciekawe dlaczego. nie pamietam ani slowa poza tym ze powiedzialam ze nie podoba mi sie za bardzo, a ona poiedziala no to wroc do domu, a ja zaczelam mowic cos o argentynie. ale generalnie moze to byl sen. ciezko mi bylo mowic po polsku bo gardlo mi sie nieco przestawilo! ohydne!

w rio nie bylo tak super, o nie. poszlismy na koncert w piatek i owszem to bylo super, bo ten chlopiec autstralijczyk byl wrecz szalony, i spiewal na ulicy. zapomnialam ze moja ulubiona piosenka do spiewania na ulicy jest ostatnio forever young, ale kiedy chcialam mu to powiedziec zniknal i juz sie nie pojwil, tak to juz jest w rio. ale bylo fajnie.

pojechalismy z jorge z sierocinca na te skale z figura Chrystusa, i obiecuje wam, nic wiecej ze zwiedzania tego lata (lub tej zzimy). kurcze! kolejki! musialam wlezc na czubek gory sama bo kolejka do vana ciagnela sie prawie kilometr! a na samym szczycie byla chmura, ahahahaha! ale bylo ok. a potem przeszlam z jorge wszystkie plaze swiata analizujac swoja sytuacje (jest najcierpliwszym czlowiekiem na swiecie po kasi beck, mojej mamie i izranie z malezji). i na razie jest ok. melissa dala mi tydzien na podjecie decyzji, ja tez sobie tyle dalam, ale - excuse me - kurwa, jak mam podjac te pierdolona decyzje, jesli ten durny dom jest nieskonczony a mieszkanie z ta rodszina juz mnie niesamowicie denerwuje? ja sie pytam?

a backpackerzy sa wszedzie tacy sami. to fenomen! pod wulkanem w nikaragui, w okiedokie w warszawie i na ulicy hosteli w rio! czy to nie jest przenudne?

Friday, July 17, 2009

on the road in a backpacker style.

dobra.
ustalmy fakty.

nie rozumiem, co sie ze mna dzieje. caly ten projekt jest przefajowy. ludzie sa przefajowi. miejsce jest, no dobra, moze nie przefajowe, ale bezpieczne, a czasem nawet ma takie karaibskie motywy, ktore sa po prostu najlepsze. wiecie, w stylu kolorowych scian i stolu bilardowego na dworze.

jedzenie nie jest przefajowe (Sylwia tez nigdy nie najadla sie do syta ryzem, bo pytalam. tom tez. wiec o co chodzi? niby miliony latynosow codziennie sie najadaja, ale nie wiem, naprawde, jak oni to robia). ale picie jest przefajowe. soki i caipirinha, prawda. dom wolontariuszy jest przefajowy. no, bedzie, bo jeszcze nie jest skonczony, ale jest fajowski, mowie powaznie. stoi na skraju wzgorza, nizej jest wysypisko smieci ale nie czuc. dopiero dzis zauwazylam, kiedy szlam z chlopakami z korepetycji, wiec sami widzicie, miejsce pierwszaklasa.

moi szefowie, mozna to tak nazwac, sa w czesci przefajowscy. melissa jest przefajowska (niespodzianka), pastor - sami wiecie, anna mae jest przefajowska.

w tym ja nie wiem, o co mi naprawde chodzi. jesli bedzie mi tu dobrze, to bedzie po prostu przezajebiscie, bo wszystko jak widzicie jest przefajowskie. wiec poczekam i popatrze, zaczne te prace i nie bede na razie az tak narzekac. bo po prostu jestem juz zeschnieta skurupka ze smutku, przysiegam wam szczerze.

ale wiecie, jesli bym kiedys chciala sprobowac projektow takich jak np bubisher.com, ktory szanuje i uwielbiam z calej sily nawiasem mowiac, to mozecie mi to wybic z glowki od razu, ok(nie ma tu znaku zapytania, zaraz opowiem dlaczego).

dlaczego? bo jestem w rio! a w rio zyje sie na krawedzi! no dobra, nie przesadzajmy, ale moj host sie odmowil, i nie mialam gdzie sie podziac, ale wtem otworzylam moj stary dobry lonely planet i pojechalam na copacabane. i oto jestem w hostelu, ktory przypomina mi ten smieszny klub w pradze, zapytajcie bolty, ktory mial siedem tysiecy poziomow i np sufit z monitorow, i taki smieszny pan mnie oprowadzal i np na siodmym pietrze jest jacuzzi, a pomiedzy iatym a siodmym sekretne miejsca. bylam bardzo podekscytowana (bo przeciez tajemnice sa przefajne) i zaprosil mnie na driny z przyjaciolmi! na bank beda to niebrazylijczycy! nie moge sie doczekac! mialam wlasnie na to ochote, nawet zapewnilam telefonicznie toma ze w pierwszym kiosku kupie sobie zgrzewke piwa, i tak zrobie, HA!

bo moja brazylijska rodzina to sa cudowni ludzie, ale oni sa strasznie ewangeliccy, nie pija alkoholu i nie lubia samby. dla mnie sa to dwie powazne sprawy, wiec jest konflikt interesow. ale sa bardzo kochani. napisze wam pozniej o nich wszystkich, w ogole, ale po niedzieli, bo w niedziele sa urodziny julii, wiec bede miala potem kopalnie obserwacji.

to co (znak zapytania). ja ide na piwo i churros na druga strone ulicy, a wy do maili i piszecie do mnie listy (znak zapytania). a w ogole to co mam zrobic, isc na te skale czy jeszcze poczekac (znak zapytania).

poza tym wszyscy teraz machamy do toma, ktory sobotni poranek spedza w ogrodzie przyjaciela sadzac drzewko mango. tak przynajmniej zrozumialam. bo wiecie,on dzwoni do mnie czesto i przekonuje sie, ze jest naprawde przefajowski, chociaz nie chce przyjechac do rio.

Thursday, July 16, 2009

skargi i zazalenia

czy mozecie mi powiedziec, co ja sobie myslalam, kiedy tu przyjezdzalam?

mam kryzys za kryzysem!

i dosc bycia gosciem!
nienawidze jesc o stalych porach, zmywac od razu po jedzeniu i nie moc czytac przy obiedzie! nienawidze! mam dosc wszystkiego i chce plakac!

Wednesday, July 15, 2009

manga tanga kookaburra

z polski nadeszly smutne wiesci. wszyscy sie skupcie i wysylajcie pozytywna energie, modlitwy i co tam chcecie na zoliborz. natychmiast.
jesli chodzi o mnie natomiast, to wczoraj ledwo wyrwalam sie spod kol autobusu. no dobra, nie bylo tak zle, ale naszego sasiada potracil autobus i od tego czasu jest szalony, i cale dnie spedza w ogrodzie, co stanowi forme terapii. wiec cieszcie oczy.

dzisiaj spedzilam dzien z szalonym pastorem. nic juz nie bedzie takie samo!

zabral mnie do mojego domu, mowiac przyjechala dona da casa. dopiero dzis, po wczorajszym dramatycznym spotkaniu, prace na serio ruszyly, a pastor przyjezdzal ze mna do domdu co godzine, zeby poganiac. w trakcie bylismy na wywiadowce (kazali mi mowic po polsku), gdzie rowniez jedna mama sie poplakala, a ja jestem jeszcze bardziej skonfundowana odnosnie planu zajec mych, poszlismy na obiad, na podwieczorek, iscie angielski, goraca czekolada i chleb z maslem, i dvd ze spiewajacymi doo wop szalonymi pastorami, myslalam ze umre ze smiechu, ale musialam sie powstrzymac, no i rozkrecac wiesci o lekcjach angielskiego. to bedzie prawdziwy hit! dorina, moja nowa popleczniczka w faweli, ma chodzic od domu do domu i oglaszac.

a wczoraj!

wczoraj przez caly dzien nie zdarzylo sie zupelnie nic. NIC. nienawidze tego, ale okazalo sie ze wszystkie emocje zapisane na ten dzien zostaly przeniesione na wieczor. mielismy jechac do xerem na spotkanie organizacyjne naszej ngo. wiec czekalam, cos sie poplatalo u sergia w pracy, w koncu byla juz noc, ale wyjechalismy, ja neico rozwscieczona, a sergio pogryzajacy jablko bez smaku. kiedy wjechalismy w strefe bez domow i latarni, zepsusly sie swiatla w samochodzie. musielibyscie to widziec, zeby sie przerazic chociaz troche tak jak ja. tam kazdy jezdzi obojetnie ktora strpona drogi, szalenczo i wesolo, ale kiedy sie stoi na mostku, w mroku, i samochod jest niewidzialna plama, jest okorpnie. jakos udalo nam sie wrocic, co prawda obgryzlam wszystkie paznokcie i co jakis czas wuymykalo mi sie slowko na k, az sergio spojrzsal na mnie uwaznie i powiedzial, przeciez widze. to kolejna odslona zartu o tym, co kurwa znaczy w innych jezykach. (powiedzialam mu pozniej, o co w tym chodzi, i byl zachwycony, na kazdym nasteonym zakrecie krzyczal ´prostituta´!)

pojechalismy do mojego ulubionego kolegi sergia, alexandra. alexandro zachowuje sie troche jak tom (payaso, okreslil go sergio), i wyglada troche jak javier bardem. wysiadlam z samochodu i wpadlam pod starodawny cieknacy prysznic, a na wiesc, ze jestem polmartwa ze strachu, alexandre przybiegl z zardzewiaal siekiera, zebym mogla sie bronic. prawie umarlam ze smiechu. wiem, mam coraz nizszy poziom.

a potem, juz po sdpotkaniu (bo pozyczylismy samochod od tego alexandra), wstapilismy na impreze niespodzianke przyjaciela sergia, tym razem jozuego, ktory konczyl lat 36. wygladal jak rodowity rosjanin! oczywiscie, zostalismy godzinke, bo podawali pudding. mysle, ze to jedna z pyszniejszych rzeczy swiata. zrobie jak wroce. potem wszyscy robili sobie ze mna zdjecia, wrzeszczac foto com a polonesa!! jestem atrakcja, nawet jesli nic nie mowie!

obok imprezy bylo nabopzenstwo, wielka gruba pastorika ryczala do mikrofonu, wyobrazacie sobie mieszkac obok takiego kosciola? oczywiscie wierni byli w transie.

Monday, July 13, 2009

przygoda, przygoda, kazdej chwili szkoda

przez caly wieczor bylam poza zasiegiem, bo slepy los w postaci melissy rzucil mnie w brazylijskie pogorza. mowie wam, to bylo cos! chodzi mniej wiecej o to, ze lote xv i fawele maja taki brazowawozolty kolor, ktory razem z okropnymi pastorami i szalona rodzina daje specyficzna mieszanke. wiec udalam sie w podroz do sierocinca, ktory jest 13 kilometrow od miasteczka, w gore polna czerwona droga. powiedziano mi, zebym wziela mototaxi, czyli wsiadla na tylne siedzenie motoru i pojechala BEZ KASKU. wiec pojechalam. jak sie domyslacie, bylam pewna ze ten kierowca mnie zamorduje, a on pokrzykiwal co jakis czas, przygoda, co?

ale dotarlam, wszyscy pokazywali mi dom, dzieci wskakiwaly na szyje, w koncu moglam rozmawiac z ludzmi z europy i przemilym jorge z ekwadoru, ktora to rozmowa uswiadomila sie ze moj hiszpanski zanikl. potem sie odnalazl, bo poznalam irene z hiszpanii, wiec wiecie, nie jest tak zle.

a w sobote bylam prawie caly dzien w domu tescia mojej brazylisjkiej siostry jest szalony. caluje zdjecia muzykow, ktorych lubi, powtarzajac i love you. i love you chopin, i love you caetano. dali mi caipirinhe (jakze oczywiste), a potem nie wiem co sie zdarzylo, bo juz na serio sie gubie.

uznalam, ze dobrze, ze nie lubie pastora, bo do tej pory lubilam wszystkich, i nie wiedzialam, gdzie sie podziala prawdziwa polska ja. ale juz zaczynam sie zachowywac normalnie.

a! poszlam na msze, i ksiadz i sluzba wyczaili, ze jestem pierwszy raz, i wzieli mnie na oltarz, wykrzykujac, agnieszka, gdzie jest agnieszka?!

potwornie sie boje ze mam wszy po sierocincu. dzis poszlysmy na snaidanie do takiej knajpki ktora spodobalaby sie tobie agaciu! bowiem miala maszyne, do ktorej wciskalo sie trzcine cukrowa i w TYM SAMYM momencie wylewala sie cana de acucar czyli ten cukrowy napoj. ja raczylam sie jednak ananasem z mieta, wiec sie nie skusilam.

a, i mam cos dla was. z berlina:
http://www.youtube.com/watch?v=8ZHbEGNLvJY&feature=related

(jak jest po hiszpansku to sobie poszukajcie w oryginale, bo hiszpanski dubbing jest jak to mowia w brazylii RUI)

generalnie jesli chodzi o dzialalnosc, to nic nie robie, bo brazylijczycy maja pomieszane troche w glowkach, i nie wychodzi. ale wyjdzie. wiec prosze do mnie pisac.

zdjecia beda pozniej

Friday, July 10, 2009

todos querendo, como Deus quiser

kryzys zazegnany!

wszyscy z mojego brazylijskiego domu mysleli, ze uciekne szybko, a tymczasem moje nowe kolezanki zabraly mnie na caipirinhe dla lokalsow. taka wiecie,z kolorowej budki i na plastikowych krzeslach. byla dobra.

potem pojechalam do rio wreszcie, zeby pojsc do tej jezykowej szkoly, i tak srednio to wyszlo, ale potem spotkalam sie z melissa ktora jednak wiedziala, co jest mi potrzebne, i zabrala mnie na plaze po drugiej stronie rio, gdzie wynajmuje pokoj, zjadlysmy oszalamiajaca ilosc pycha rzeczy, a na koniec kupilkysmy butle cachacy i poszlysmy dos asiadow, ktorzy mlotem ubili limonki i tak oto czuje sie lepiej. tam jest w ogole jak na karaibach! skacza makaki i pachnie jak w kostaryce. myslalam ze padne, tesknilam za tym!

no a potem prawei utopila mnie fala i przybiegla melissa i kazala mi wlezc dalej do morza zeby skonfrontowac leki. nie chciala uwierzyc,ze kazde leki kofrontuje z opoznieniem, ale w koncu nie poplynelam. prosze was, to jest plaza surferow,a nie plywakow z basenu na ochocie!

te studia tak mi sie rzucily na mozg, ze zawsze kiedy patrze na te gory na wybrzezu, mysle o pedrze alvaresie cabralu. i chce obejrzec walki kogutow. mozecie to skomentowac jak chcecie, portugalisci.

czyli jednak ok. nie bede jadla obiadow u narkomanki, nie bede miala zajec w dwoch szkolach, w glupiej szkole bede robic szalony projekt (boje sie ale csss) i w ogole ok raczej. sa male problemki ktore nie daja mi spac ale wiecie.

mam nowa kolezanke. ma taka taryfe, ktora sprawia, ze ma do mnie telefony za darmo. dzis zadfzwonila 10 razy. na razie nasze kjontakty to to ze ja kjorzystam u niej z komputera (sama zaprasza, ja sie nei narzucam!!), i genralnie wszystko, co mowie,jest atrakcja:
ona mowi, ze jestes super (do kolezanki).
ona go pamietala! pytala o malego chlopczyka i chodzilo jej o niego (o synka innej kolezanki)
ona mowi, ze w jej kraju jest snieg
ona powiedziala, ze chce sie nauczyc tanczyc sambe!
i tak dalej,i tak dalej. ciekawe, na ile tego wystarczy. wczoraj inna pani z naszej organizacji dala mi ksiazki i przypomnialam sobie ze takie rzeczy istnieja. i podobno niedlugo ukonczy sie dom dla mnie, i sie ciesze, bo po pierwsze bede mieszkac blisko mych podopiecznych (jednego bede odprowadzac do szkoly o 730. jeszcze sobie nie wyobrazam), i w ogole tyeskniedo tychw szystkich rzweczy jak seks w wielkim miescie przy obiedzie. i chodzenie w dresach. nie mam tu dresow ale sobie kupie, bo wiem gdzie sa tanie ubrania, moja brazylijska mama mi pokazala, ha!

ide jesc chleb z maslem, pa.

Wednesday, July 8, 2009

ha, wiedzialam, ze sie pospieszylam z dobrym humorem!



mam tak dosc, ze rozplakalam sie przy obcych ludziach (ostatni raz zdarzylo sie to lata temu, o ile pamietam), wiec musze sie rozwscieczyc tutaj, bo przeciez nie w tym ich glupim jezyku!



poszlam do tej glupiej szkoly, na glupie zajecia. glupie dzieci wrzeszczaly i nie umialy nawet narysowac pieciu kulek. wybaczalam im i z kazdym robilam to po kolei. glupi brazylijski akcent w ustach dzieci z glupiej faweli jest nie do zrozumienia. wiec nie rozumiem. glupia mlodsza grupa jest poza moimi mozliowosciami. wole dzieci z ktorymi mozna porozmawiac ,a nie ciagle wrzeszczec.



w trakcie glupi pastor przyszedl i spojrzal na mnie z poblazaniem jak to on ma w swoim glupim zwyczaju i oczywiscie mamrotal wiec nie rozumialam. potem powiedzial, ze angielski musi byc w dwoch skrajnie odleglych szkolach w roznych glupich glupich przeglupich fawelach, czy o oszalal? zapuytalam go o to w zawoalowany sposob, ale ignorowal mnie wiec sobie odpuscilam. nie przyjmuje do wiadomosci e istnieje i moge czegos chciec. wsiedlismy z sergiem do samochodu i odjechalismy w glupia dal. w trakcie robilam wszystko zeby sie nie rozplakac bo nigdy nie robie tego przy ludziach raczej, to niekomfortowe. nie?



a potem sergio chcial pokazac mi skrot, muyslalam ze oszaleje, mozecie sobie wsadzic te pierdolone skroty, zaulki z kurami zerujacymi w smieciach, faceci xe zlotymi lancuchami puszczajacy latawce, czas sie chyba stad zbierac. powiedzialam mu w zawoalowany sposob, ze skroty moze sobie wsadzic, i poszlismy na droge. akurat ja robili wiec wszedzie smierdziala gotujaca sie smola. sergio jako aniol mowil ze na pewno jak przyjedzie inna wolontariuszka, to bedzie latwiej (glowno prawda, to bedzie doktorantka pedagogiki nie mowiaca po portugalsku czy ktos zna fajna doktorantke pedagogiki? ja nie), a potem ze zapozna mnie z jakims jego kolega ktpry tam mieszka. kurcze, mi jest latwo, tylko niech wezma pod uwage moje potrzeby!



melissa uwielbia sie poswiecac i byc takim troche meczennikiem, wiecie, ona nie ma gdzie mieszkac, tam spi na odlodze, tusobie przysnie, bo pomaga dzieciakom. glupi pastor we snie mial objawienie ze ma jechac do kambodzy pomagac dzieciom wiec zaczal pisac projekt, poza tym opiekuje sie jakimis indianami, wiec ma duzo na glowie. ja nie przyjechalam tu sie poswiecac. a przyjechalam tu pracowac i zrobic fajne rzeczy. nie bede jadla obiadow w domu narkomanki. nie bede lazila sto razy p faweli nca bo oni sobie tego zycza, i myslalam do dzis, ze nie moge mowic nie,ale chyba moge. okazalo sie w sumie, ze moge, bo zdzwonilam do melissy i powiedziala, ze jutro mam zabrac bikini i jechac do rio, gdzie mam zostac do konca tygodnia. przesuper. a, bo oczywiscvie nie pojechalam, slodki blondyn powiedzial, ze to niebezpieczne.


przepraszam za spadek formy. plakalam pol dnia!

pisca-me o olho

mam dzisiaj strasznie dobry humor, bo jade do rio! zadzwonilam z samego rana i odebral chyba sodki blondyn, bo po jakims czasie (mojego biednego portugalskiego) skojarzyl, ze to ja, i powiedzial ze bez problemu moge zostac na noc, bo oni maja dom dla wolontariuszy szkoly niedaleko ipanemy. sami rozumiecie. zjadlam mnostwo dobrych rzeczy na sniadanie, i nie jestem juz tak zmeczona, mimo faktu, ze przez pol nocy brzeczal mi nad uchem komar (bylam prawei pewna ze roznosi dengue), wiec ciagalam lozko po pokoju zeby zawiesic moskitiere, okutac sie nia (niewystarczajaco, wlecial do srodka!), a potem snilo mi sie, ze agacia mowila mi na dworcu, ze zbrodnie katynksie wydarzyly sie w lomiankach.

tyle na teraz, wpadam w manie notowania, ale to fajnie. nareszcie moge mowic tyle ile chce! wczoraj przyszedl do naszego domu pewien przyjaciel i zaczal wyspiewywac.

a! zrobilam pierwsze zdjecia. przedstawia zmachanego * psa na tle zoltej sciany, a drugie chlopakow na tle faweli z gory. harry, mozesz byc ze mnie dumny, bo chyba beda artystyczne. szlam z moja brazylijska mama i ona kiedy zobaczyla, ze wyjmuje aparat, powiedziala: naprawde chcesz zrobic zdjecie psu?

* nie wiem sama, dlaczego uzywam takich dziwnych slow?

Tuesday, July 7, 2009

depressed slumgirl

podoba wam sie? jejus to super!

to obgadam mojego szefa w takim razie. w ogole rzadko lubie szefow, to tendencyjne, wiem, ale po prostu ojeju!
no to zaczynam.

szef jest pastorem i ma powazanie w calej faweli, co ja mowie, w calym miasteczku i okolicznych osiedlach (podobno fawela jest teraz politically incorrect, wiec mowi sie comunidade). nie zwraca sie do mnie, kiedy pyta o cos ze mna zwiazanego, i dzis zszokowal sie, ze jeszcze nie znam drogi na gore, gdzie pomagam tym chlopakom, zawiozl mnie mowiac, wiesz , w prawo, w lewo, i trafisz! kurcze, tutaj nawet listonosze nie trafiaja, zostawiaja przesylki w domu stowarzyszenia mieszkancow i znikaja ile sil w nogach. to, czym ja sie martwie nieco, to to, czy ja zdaze uciec. dzis bylam u chlopakow, ich mama chyba nie chce mnie poznac, ukryla sie u siostry, a ja siedzialam ze srednim i czytalismy historie o kangurach. ma problemy z pisaniem, wiec np dyktuje l jak lata, e jak ekwador, a w tym czasie najstarszy uklada zdania z roznymi przymiotnikami, np moja dziewczyna jest sympatyczna, jestem szczesliwy bo mam dziewczyne. ma 15 lat. dzis ugryzla mnie chyba wsza. ale w noge. to mozliwe?

zapomnialam ze w niedziele nauczylam sie grac w szachy, a raczej sergio mnie nauczyl. czy to nie super? wytlumaczyl mi wszystko po portugalsku i przegralam z kretesem.

a! w ogole jade do tego rio, musze popatrzec kiedy moge i zadzwonic, mowilam wam ze tam jest taki slodki blondyn? wsumie co z tego, skoro najslodszy tom swiata rozwala wszystkich (pozwolil mi nazywac sie swoim mezem dla podniesienia respetu, ale TO NIC NIE ZNACZY, rozumiemy sie?), bedzie z kim isc na caipirinhe. albo cokolwiek. dzis pierwszy raz przyszlam sama do domu, juz po zmierzchu i jedyne o czym marzylam to jakis slodki mocn alkohol. nic z tego oczywiscie nie wyszlo, moze potem przemyce jakis rum.

dobra, siedze sobie obok julii, mojej oddanej kolezanki. za dwa tygodnie ide na jej impreze urodzinowa, skonczy 4 lata. dobre, co? lubie takie numery.

ona jest z polski. ona lubi mango

miliony okolicznosci sprawily, ze nie moglam napisac wczesniej, kto wie czy teraz mi sie uda, ale harry powiedzial, ze co dwa dni iles tam stron wystarczy. no to tak.w weekend wydarzyly sie setki rzeczy ale wiekszosci juz nie pamietam, bo wydarzenia wcorajsze byly bardziej niezwykle.
no to w sobote wracalam sama do domu z rio, lonely planet powiedzialo ze to nie szkodzi, bo rio jest waskie i dlugie, ale ja o tym nie wiedzialam i myslalam ze wyladuje gdzies wiecie, na koncu brazylijskich swiatow. no ale spoko. pan, ktory sprzdaje bilety i przepuszcza przez bramke jak w warszawskim metrze powiedzial, ze w 2006 roku jego portugalksi byl taki jak moj. to dobrze rokuje, nie?naweiasem mowiac, MOJ portugalski poprawia sie w szalenczym tempie. jest to wymuszone okolicznosciami, o ktorych zaraz wspomne.
a w niedziele pozlismy na ferie czyli rynek, gdzie zjadlam mnostwo owocow, i na lody o smaku acai, ktore ma podobno iscie szalencze wlasciwosci. rozrywka latynosow sa centra handlowe. wiec pojechalismy. bylo przeokropnie nudno, maja straszne ubrania, akie w stylu dziurek zamias dekoltu.
ale! kojarzycie te kadr ze slumdoga, ujecie z gory na slumsy? no, to tak to troche wyglada jak sie patrzy z podworka domu rodziny, z ktora mam pracowac. poszlam tam wczoraj, mama byla w szpitalu, a sergio chcial mnie zostawic sama z synami. snulam juz wizje mnie zrzucanej ze skal, bo na serio nie wygladalo to dobrze, potem oni zaczeli sie klocic, tych dwoch synkow, mlodszy wygladajac jak koles z miasta boga ktory wrocil z napadu. no ale ok. wiec musze mowic coraz lepiej, bo inaczej nigdy sie nie dogadam z nimi, a od dzis zaczynamy szalone korki. melissa poradzila mi nie zwracac uwagi, kiedy beda bili sie z matka, ktora jest eksnarkomanka. kazdy dzien przynosi inne nowiny, nie?
no ale dobra. uklad jest taki, ze ja bede ich uczyc matmy, a oni mnie puzczania latawca. to najpopularniejsza zabawa brazylijczykow.
szkola jak szkola, nuda.
rodzina moja brazylijska jest szalona i duza. w sobote zabrali mnie na internet do domu tescia corki sergia, ktory zchwycil sie mom pochodzeniem z powodu chopina i lecha walesy, ktory jest syndykalista jak on. tesc nazwal jednego z synow marks, na czesc karola, bo uwaza, ze jego idee sa niebianskie. generalnie byl mily, a moja wizyta przerodzila sie w mini impreze. oni strasznie mnie polubili, nie wiem, czy nie za szybko, bo potem mnie znienawidza i co? a tak np jemy sobie pycha jedzenie i jest wesolo.
jest w ogole duzo rzeczy, ktore mnie bawia. w centrum na stacji benzynowej co jakis czas puszczaja what a wonderful life, zeby nikt nie zapomnial, lubie tez salon kosmetyczny Oh Lord.
jesli chodzi o lekcje angielskiego, to najpierw musze jechac do rio, zeby wziac materialy ze szkoly, ktora prowadzi sierociniec, i sie przypatrzec, ale gwarantuje, e wyjazd uplynie pod znakiem caipirinhii. zjadlam juz wszystkie ciastka, ktore przywiozlam z polski, ale znalazlam takie z promocji za jednego reala, nie wygladaja zle ;).
to tyle. chcialam napisac wielka piekna note, ale w tym stresie to niemozliwe. mam na mysli internet z modemu, wizje szkoly za dwie godziny, dzieciakow z gory za szesc, wizyty w rio ja ilestam i w ogole. nasjlodszy tom swiata mowi, ze to nie musi byc stresujace, no ale na razie jest,

Saturday, July 4, 2009

we're humans after all

zastanawialam sie nad tyttulem i mialo byc "chce do domu" ale postanowilam ze nie bede tak negatywnie nastawiona. ale okazalo sie ze przeraza mnie wszystko i na serio chce do domu! tylko nie mowcie mojej mamie.

wiec poza tym, ze w samolocie byla awaria silnika i wylecielismy piec godzin pozniej, jakis niezrownowazony brazylijczyk wrzeszczal ratunku, obok mnie siedzial pan ktory byl jak hipopotam, to bylo fajnie. na lotnisku okazalo sie ze melissa nie przyjechala, tylko sergio, ktory wygladal jak taksowkarz i kiedy w koncu jechalismy do lotte vx, tam gdzie on mieszka, bylam pewna ze mnie zamorduje i jednak to nie byl dobry pomysl. cale jednak szczescie, nie nie zrobilam jakiegos teatru, bo jednak wyszlo na to, ze sergio naprawde zna melisse, i na razie mieszkam u niego w domu, bo moj wlasny jest jeszcze nieukonczony. robi wrazenie, nie? bede miala wlasny dom w brazylii, z internetem i boiskiem do pilki nozej (a jakze).

powiedzialam juz pierwszy raz norci i leici, wiec uwazam ze teraz bedzie juz tylko z gorki jesli chocdzi o portugalski. jednak poszlismy do szkoly, gdzie mam pracowac, i trafilam na jakies hiperrozmowne dzieci, i NIC nie rozumialam, wiec tylko sie usmiechalam, nie wiem, czy to wystarczy.

jelsi chodzi o moje obowiazki, serdenka, to moim codziennym zadaniem beda codzienne wizyty u rodziny z TRUDNOSCIAMI. dzieci maja jakies problemy w szkole a mama hiv, w ramach podziekowania bedziew robila mi pranie i obiady. rowniez codziennie mam siedziec w tej szkole i pomagac ujarzmiac dzieci, a dwa razy w tygodniu mam miec lekcje angielskiego dla doroslych i korki dla dzieci, ktore nie radza sobie w szkole. oczywiscie nikt poza nami tego nie wie, wiec mam odwiedzic wszystkie koscioly i inne miejsca publiczne i powiadomic. kurcze, zastanawiam sie, czy to przypadkiem nie za duzo?

wczoraj melissa zabrala mnie na plaze, gdzie one wynajmuja pokoj, i teraz skacze po falach, bo jest zapalona surferka, a ja sobie siedze i nic oczywiscie nie rozumiem z konwersacji brazylijczykow niedaleko.

jednak mam zly humor i to jest za duzo. melissa kazala mi wkladac wieksze sumy pieniedzy do stanika kiedy jade autobusem, zeby nikt mnie nie okradl. jak marylin monroe! (albo przynajmniej mam takie wrazenie).

mam nowa ulubiona potrawe, jest to pao do queijo, czyli kulki serowe! mozna tez jesc male slodycze o smaku masla orzechowego z dzemem i - SYLWIA - caipirinhe! wczoraj upilam sie JEDNA i bylam bardzo wesola, i uznalam ze wszystko bedzie dobrze, wiec dzis tez bede musiala sobie wypic.

i nie chce byc okropna, ale melissa nie odmienia czasownikow! czy ktos mi powie, czy mozna tak powiedziec: eu perguntar se podem faze-lo? bo juz mi sie wszystko poplatalo, zapomnialam zeszytu i slownika pani papisz, ktory i tak by mi sie nie nic nie przydal, oni nawet na poduszke maja inne slowo, pomijajac wszystkie reguly, ktore zupelnie olewaja.

Thursday, July 2, 2009

ojojoj

dlaczegoz tak jest? jestem uwieziona na madryckim lotnisku, i dopiero za cztery godziny byc moze polecimy, pomijajac to ze do tego czasu umre ze strachu. wiec przybede do rio w nocy (o ile w ogole to wyjdzie), no ale dobra.
tej nocy tez wcale nie spalam, tylko dlatego ze sie balam, a poza tym po tej wizycie w calodobowym w ogole mi sie odechcialo czegokolwiek. w terminalu 4 satelita nie ma nawet lawek! ale jest starbucks :).

Wednesday, July 1, 2009

run, lola, run!

nie spalam WCALE ubieglej nocy, co nie zdarzylo sie od lat. od lat, powtarzam. no ale dobra, potem obudzilam sie o 13 i dlatego nie zrobilam nic ciekawego, poza tym ze na obiad byly szwabskie specjaly (z regionu szwabii, nie ogolnoniemieckie), a na deser lody mango, ktore pachnialy jak wakacje, po prostu podtykaly sie pod moj nos mowiac panama, panama. kusil mnie jeszcze smak popocornowy, ale nie zaryzykowalam.

jutro mam jakas szalencza trase na lotnisko o piatej rano, poza tym ze boje sie napadu, boje sie ze zaspie i nie zdaze, a przeciez mam nawet monety w zlotym woreczku jako prezent dla jednego z wychowankow sierocinca! wiec wypadaloby to jakos dobrze rozegrac!

a najmniejsze kino europy juz nie istnieje, a przynajmniej ja nie moglam go znalezc, chociaz przeszukalam kilka przecznic wokol prawdopodobnej lokalizacji. wiec jendak w berlinie tez cos sie zmienia. i poszlam wypic daktylowa mate na ten most, po ktorym biegla rudowlosa lola w filmie, a teraz nie moglam wlaczy internetu w domu, wiec jestem w calodobowym, obok mnie skacze jakis pachnacy piwem potezny niemiec, wiec juz czas do domu, i prosze mi tam w polsce trzmac kciuki, zeby wszytsko sie udalo! bo, tak naprawde, to to wszytko to dopiero poczatek, wiec kciuki to tak przez caly czas.

a! berlin porusza sie w takt club des belugas, taak?

Tuesday, June 30, 2009

niebo nad...

berlin, berlin.
jaka to z drugiej strony fajna rzecz miec bloga, myslalam sobie dzisiaj podczas spaceru po parku,co moge napisac, i w koncu nic nie pamietam. poza pierwszmi wrazeniami:
zapomnialam, jak fajnie jest wyjezdzac, ze zmienia mi sie od razu cala perspektywa.

a w berlinie wschodnim, gdzie mieszka michel a ja z nim, nic sie nie zmienilo. michel musial posprzatac zanim mnie zaprosil wiec zabral moje rzeczy a ja musialam isc na spacer, wiec siedzialam w parku,a ze mna setki berlinczykow, nie robilo NIC powaznego: bylam zachwycona, ale od razu przysiadl sie do mnie randkowicz z beninu.

w berlinskim metrze okna sa w szlaczek z bram brandenburskich. michel ciagle gada, wiec ja tez, i tak rozmawiamy juz caly wieczor i pol nocy, podczas jedzenia pizzy, szukania filmow, nalewania wody. ja zazwyczaj, kiedy podrozuje, moge nic nie mowic caly tydzien, ale to jest w sumie fajne, bo zamiast myslec o tym, ze nie wyobrazam sobie brazylii, skupiam sie na kinie azjatykim. ktorego nie lubie i tak.

no tak, to mialo byc fajne i blyskotliwe, ale jeszcze sie rozkrece. na szczescie kasia dala mi FANTAZYJNA bluzke z dziura na plecach, bo zapomnialam, jaki berlin jest fajowy i kazdy wyglada jak chce, ale zawsze lepiej wygladac fajowo.

jutro pojde do najmiejszego kina europy i nakrece w nim film! kompozycja iscie szufladkowa!

Sunday, June 28, 2009

raz dwa trzy próba mikrofonu!!

powinno być 12 i pół tygodnia, tak jak dziewięć i pół tygodnia, ale berlin to przecież sam początek, a najważniejsze rzeczy i tak mają się wydarzać później.

więc to tak na rozgrzewkę.