Saturday, September 5, 2009

welcome to the hotel california

sobota, moi panstwo, mija pokazowo. juz poludnie, ole! zaraz ide kupowac prezenty (nie cieszcie sie, nikt nic nie zamowil, wiec NIC NIE DOSTANIECIE), i inne rzeczy. rafael skusil mnie na taka jedna akcje na riowskich przedmiesciach, ale teraz zapewne spi snem sprawiedliwego i nie wiem, co z tego bedzie. chodzi o sambe w miejscu, gdzie dojezdza sie pociagiem. kojarzycie ten klimat! w ameryce prawie nie ma pociagow (kiedys manu chao wynajal jeden w kolumbii i robil w nim koncerty), a w brazylii tylko tutaj w tym stanhie - wojewodztwie jest kilka linii, i nastepuja zderzenia z autobusami. ale wiecie, LUZ. jejus ale bym chciala tam pojechac.

wczoraj, i tak byscie nie uwerzyli, gdybym wam opowiedziala, co sie wyprawialo, a gdybyscie uwierzyli, myslelibyscie o mnie zle, wiec nic nie powiem. wrocilam do hostelu o piatej rano, WCALE nie tanczylam prawie, WCALE prawie nie pilam piwa, wiec w ogole o co chodzi? rio przewraca mi w glowie.

wiec marze o polskich miastach, mam nawet ochote pojechac do krakowa! tak sobie! kto ze mna pojedzie do krakowa?

mam taki plan, ze kupie jdna rzecz w kilku egzemplarzach, wytarguje niezla znizke, i dam tym, ktorzy powinni cos dostac. a za znizke, hm...

No comments:

Post a Comment