Monday, August 31, 2009

boje sie, sama nie wiem czego

prosze bez ironicznych smieszkow!

jestem pod takim wrazeniem, ze postanowilam napisac wiecej. bowiem obudzilam sie dzisiaj i spojrzalam w gore, a tam na polce lezal DELFIN! identyczny jak moj! czy to nie niezwykle? od razu mialam lepszy humor. poza tym wstalam sobie, umylam sie w SWOJEJ lazience i zjadlam sniadanie, (tosty, brazylijska mate, ciasto - jak to mowia CZAICIE?), w tym czasie pan domu pokazal mi apartament (´mamy w sumie szesc lazienek´). po faweli nawet tosty sa dla mnie niezwykle.

no a potem sao paulo. rano okazalo sie, ze olie tez tutaj jest, wiec spotkalismy sie w dzielnicy japonskiej, a potem lazilismy dzien caly. no i tyle. bylo fajnie. zjadlam mnostwo dobrych rzeczy. japonska kuchnia mnie nie zalatwila, chociaz posmakowalam tofu i takich bajeranckich zawijasow.

moj host zabral mnie natomiast do hotelu w formie arbuza. byl bardzo zabawny, ale celem byl bar sky na dachu. jejus! czulam sie jak w lost in translation, kiedy oni sacza te swoje santori whisky! postanowilismy ustroic sie w powazne miny i poogladac sao paulo, ktore z gory wyglada jak nowy jork, hong kong czy co tam sobie chcecie. chodzi o to, ze wiezowce sie swieca i nie koncza.

Sunday, August 30, 2009

and if you´re going to sao paulo...

ha!!

postanowilam was zaskoczyc i znalazlam sie w sao paulo. i to jest to, dlaczego lubie couch surfing, pomimo roznych niesnasek. jestem na 13 pietrze apartamentowca w rodzinie imigrantow z chin. mam zrobila mi pycha jedzenie, na przyklad korzen lotosa lub kalafior w bialym sosie. myslalam ze padne, ryz byl w stylu japonskim! a NIE brazylijskim!

a siedem godzin w autobusie bylo jak kapiel dla mojej zmeczonej glowy. z halasliwego rio, gdzie pokrzykuje na ulicy przenioslam sie do tego zamgmatwanego miasteczka, trzeciego co do wielkosci miasta na swiecie. oczywiscie prawie sie poplakalam, bo sie troche pogubilam, a rio takie znane i upalne, ale juz mi przeszlo, raczej.

piszcie co w polsce.

deprisa deprisa, rumbo perdido

poprzednia notka jest szkicem, poniewaz wychodzilismy na rozliczne spotkania. moje nie doszlo do skutku a potem rozbolal mnie brzuch. kojarzycie (Ola na pewno Ty kojarzysz bo znasz bridget!) jak bridget jones pisala ze czasem najlepszym miejscem do spania jest podloga w lazience? tak sie czulam, i jedynie fakt bycia w gosciach powstrzymal mnie od tego. w domu, w ktorym jestem, panuje kult ciszy. chodzi o to, ze mieszkanie jest male i wszystko slychac, wiec nie mozna np zamykac drzwi lub sie kapac w nocy. a coz dopiero wymiotowac! czulam sie strasznie. no ale dobra. na pozegnalnym obiedzie w faweli obzarlam sie ananasami tak, ze piekl mnie potem jezyk, i to je obwiniam. potem spalam na kanapie w salonie rodziny rafaela caly dzien, budzac sie na mierzenie temperatury, telefony z domu (wez tamiflu), picie wody z kokosa i odmawianie jedzenia. no wiec jest ok, i plan wyjazdu do sao paulo jest aktualny.

jesli chodzi o inne sprawy, to dzieci z angielskiego w faweli zrobily mi pozegnalna impreze. ja ja zaplanowalam, ale potem okazalo sie, ze kazdy przyniosl jakies smakolyki, i przerodzilo sie to wszystko w urodzinowe przyjecie beatriz. widzialam ja potem na ulicy, miala jajko wsmarowane we wlosy, ale nie potrafila mi wyjasnic dlaczego. w kazdym razie okazuje sie, ze nie jest tak zle, jesli chodzi o efekty mojej pracy, mimo ze szalony pastor przyszedl na pozegnalna kolacje i powiedzial, no coz, nie mialas zbyt dobrych doswiadczen, i tyle chcialem powiedziec, i NA SERIO tyle chcial powiedziec, a potem zaczal komentowac fakt istnienia diabla. czesto odczuwalam w faweli mej brak osoby, z ktora mozna wymienic porozumiewawcze spojrzenia, ale to byl szczyt. dostalam tez recznik mojej druzyny pilki noznej. jest najwiekszym recznikiem w mojej kolekcji warszawskiej!

teraz tak: tesknie za domem. tesknie za dokladnie wszystkim, i teraz wam wymienie:
za moim lozkiem
za moim pieknym mieszkaniem, z kuchnia gdzie mozna halasowac i przeklinac
za polskim chlebem tostowym i bulkami z tej piekarni gdzie ekspedientki to cipy
za ulicami gdzie mowi sie po polsku
za moja mama i szufla (Ale to jest wieczna tesknota, bo szufla przepadla)
za kasia beck i wszystkimi ludzmi ktorych lubie
za moim laptopem
za herbata mietowa
za stara ochota
za kawa z coffee heaven
za kolacjami o normalnej porze
za samotnoscia z wyboru, w sensie kiedy sie siedzi na ulicy i nic nie trzeba robic, ani z nikim rozmawiac, ani byc dusza towarzystwa, ani sie wysilac zeby rozumiec zarty w obcym jezyku (to najtrudniejsze dla mnie, do dzis jestem nudziara po angielsku)

i za wieloma rzeczami.
i za tym zeby ktos za mnie podejmowal decyzje. trudno tak robic, zeby bolta na biezaco dyrygowala rzeczywistoscia z warszawy, kiedy ja jestem na drugiej polkuli, nie?

Friday, August 28, 2009

pozegnan slony smak

z przyjemnoscia informuje, ze skonczyl sie dwumiesieczny okres robienia dobrych rzeczy w faweli. przetrwalam. rafael chyba uwaza ze cudem, bo wysylal mi linki o porwaniach w naszym powiecie. potem sie okazalo ze o poranku w niedziele zabili kolesia pod kosciolem

Wednesday, August 26, 2009

ballady i romanse

dzis kiedy myslalam ze umre z nerwow (nie lubie szefow), zadzwonila jedna z nich (szefow) i zaczela mnie chwalic. no nie wiem. z drugiej strony wiem, ze spedzam z chlopakami tyle czasu, ze matheus przeczytal pierwsza w zyciu ksiazke (dla okolo szesciolatkow) o motylku, a jego mama, ktora ostatnio poznalam, ktora wyglada na wiele wiecej lat niz ma w rzeczywistosci, skarzyla mi sie na problemy zdrowotne (moja siostra udala sie do sekretariatu iberystyki, a pani ania zaczela jej opowiadac o zespole suchego oka! czy po nas widac medyczne korzenie??), i potem zlapala za telefon i zadzwonila do szefowej numer jeden zeby powiedziec jak sie cieszy ze jestem i zastepuje ja w macierzynskich obowiazkach. potem dfostalam super maile od melissy i koordynatorki z polski, super agniesia! i chce mi sie plakac, bo zdiagnozowalam u siebie depresje dwubiegunowa, i w ogole.

wczoraj bieglismy z dziesiecioletnim samuelem, moim brazylisjkim ukochanym dzieciakiem w deszczu ulewnym, takim jak pokazuja w latynoamerykanskich filmach, i oblewaly nas woda autotbusy, ktore wjezdzaly w kaluze, a potem samuel powiedzial, teraz ciociu, musimy sie umyc bo OKROPNIE smierdzimy. nigdy nie zalezalo mi specjalnie na autorytecie. wiem to nie jest smieszne ale sama nie chce tego zapomniec, bo to takie fajne!

no i wiecie. troche nie wiem, co mam robic od soboty do nastepnyj neidzieli. mam takie dylematy jak jakiego hosta wybrac, na jaka impreze pojsc, itd.

teraz wszyscy maja napisac w komentarzach, jakie chca prezenty, bo inaczej nic nie bedzie!!
takze wiecie, ujawniac sie i prosze o konkretne zyczenia.

(ps. dostalam nastepne wyznanie!)

Tuesday, August 25, 2009

no, ja jest?

kryzys wychowawczy: chlopcy zrzucili kota ze zbocza. mial tydzien, wiec nie przezyl.

napisala do mnie melissa, i nie wiem, dlaczego, ale strasznie sie nia stresuje, ze zrobi spotkanie ze mna i innymi ludzmi i na mnie publicznie nawrzeszczy. nie wiem, w sumie, dlaczego, ale mam taka wizje.

w sobote bylo bardzo wesolo, poniewaz olie kupil dobra cachace i wyszla z tego pierwszorzedna caipirinha. wypilismy ja w hostelu iana, naszego wspolnego kumpla, czy to nie fajne miec znajomych w rio?

nie chce mi sie nic robic.
pozdrawiam.

Saturday, August 22, 2009

next day on earth

po dwoch godzinach snu (nawet nie ma o co pytac! bylo jak w amerykanskim filmie dla nastolatkow) obudzilam sie pelna smutku i przy szklance wody obiecalam rafaelowi, ze to moja ostatnia przyugoda w przeciagu dwoch miesiecy. wszyscy w jego domu az posapywali z przerazenia, kiedy slyszeli, dokad jade.

a bylo, moi drodzy, wspaniale! ta ngo okazuje sie przemila, chociaz wyglada na taki wielki twor, ktory nie sposob zrozumiec. zabrala nas pani stamtad, i dwie grupy bebniarzy puszkarzy czekaly tylko, zebysmy zeszli z pasareli czyli z takiej kladki naulicznej, i zaczeli grac! potem dali inny koncert! tamburyniarz porwal mnie do tanca! potem, potem, potem, potem pokazali nam nowe centrum kultury, to jest dopiero sprawa, i ja dzielnie udawalam dziennikarke (wcale nie bylo trzeba, wszystkich tam zabieraja, kazdego kto chce), i wypytywalam. okazalo sie, ze moje fawelowe doswiadczenie sprawilo, ze wszystkich, ktorych kiedys podejrzewalabym o przemyt narkotykow z powodsu podejrzanejtwarzy, teraz uwazam za kumpli. do tego spotnia, ze prawie mnie ustrzelili, kiedy robilam zdjecia (bo pamietajcie dzieci, w kazdej faweli trzeba pytac czy mozna zrobic zdjecia, bo handlarze narkotykow pomysla, ze jestescie z policji, a wtedy bedzie juz za pozno). teraz jest sobota, nareszcie sobota, wyprowadzam sie z domu rafaela zeby spotkac innego chlopaka z cs, ktory wydaje mi sie strasznie fajny. mial ostatnio ciezkie tygodnie, wiec chce go obdarowac ananasem. z drugiej strony mysle, ze fajnie by bylo gdyby on z kolei odbarowal mnie lozkiem z prawdziwego zdarzenia na te noc, moje w faweli nie jest najlepszej jakosci, a weekendowe kanapy sa nie na moje plecy!

oho, pachnie fasola. czyli juz czas na obiad.

a gdyby ktos sie chcial dowiedziec wiecej:
http://www.afroreggae.org.br/

Friday, August 21, 2009

staying alive, uh-huh-huh-huh

AAAle mi sie nie chce robic tego, co powinnam. moze dlatego, ze zaczelam robic rzeczy, ktore zrobic powinnam o godzinie siodmej rano?

poza tym zdalam dele. wszyscy ktorzy znaja egzaminy jezykowe wiedza co to za beznadzieja. a ja mam superiora, czyli proficiency! wiem, chwale sie, ale na serio, to bylo takie nudne i meczace ze spalam pozniej caly dzien.

jestem w rio. nietrudno zauwazyc, bo jest piatek. ledwo do tego doszlo, bo autobus nie przyjezdzal, a ja myslalam o bladzacych kulach (balas perdidas, nie? nie wiem, jak to powiedziec inaczej), ze jestem takim latwym celem, bo stalam pod szara sciana, i latwym kaskiem dla szalonego pastora, co do ktorego doszly mnie sluchy, ze mial ze mna rozmawiac o sprzataniu domu. ja tam swoje powiedzialam, zabralam PRZEDOSTATNIEGO polaroida (czas wracac do domu) i poszlam czekac na autobus, ktory w koncu przyjechal. bylo troche apokaliptycznie. ale dojechalam, i teraz rafael robi jakies zlecenie a ja siedze i czekam, zeby pojsc gdzies potanczyc (i piz za dele, nie wiem, ostatnio pije tyle alkoholu wczoraj siedzialam w nocy czytajac nota bene ksiazke o terapii sztuka, i popijajac piwko). a powinnam zabrac sie za czytanie o tej organizacji, gdzie jutro ide. napisalam o tym wszystkim, a nic nie robie, zeby nie wyjsc za glupka. jeszcze piec sekund.

generalnie wszystko zrobilo zwrot, cala rzeczywistosc. po pierwsze, o czym wszyscy juz wiedza, moje serce krwawi (!!) na mysl o pozostawieniu chlopakow samym sobie. przeciez oni nie wstana sami do szkoly! (stalam sie kura domowa w miesiac), bo teraz to ja ich budze, w sensie kiedy przychodze, oni powinni na mnie czekac z plecakami na plecach, a tymczasem ja wydaje rozkazy a oni sie budza, w sensie, samuel, twoje zeby placza, matheus, krem na wlosy (nie wiem, ale oni wsmarowuja taki krem codziennie, zeby sie blyszczalo troche i pachnialo. nie mam zdania na ten temat). samuel, plecak. nie ma plecaka, kolega pozyczyl i nie oddal. samuel, nie bierz do szkoly widelca. on sie w ten sposob broni przed swinska grypa. uwielbiam go. w nastepnym tygodniu, ciociu, pojdziemy na spacer i pokaze ci wszystkie skroty, jakie znam ( ja pewnie padne po pierwszym, bo to nie skroty, to schody i zaulki). no wiem, ze wszyscy wiedza o co chodzi, ale ja ich KOCHAM!

poza tym robie swoje rzeczy, mam wlasne zajecia i lekcje, i zaden pastor mi nic nie zrobi. uznalam, ze nie obchodzi mnie, co mysli o mnie moja przybrana rodzina (lalalla, i tak mam inna! oni mowia ze mnie kochaja! i daja mi jesc bez poczucia winy z mojej strony ze ich obzeram!!), tylko czy fawela jest zadowolona. a chyba jest! wszyscy mnie znaja i zaczepiaja na ulicy, pytajac kiedy angielski a kiedy hiszpanski a kiedy cos, i w ogole, dzieci wrzeszcza i chichocza, i sie ucza tego co im wpajam,przynajmniej troszeczke. wiec co, nie jest zle, ni?
ale jestem tak zmeczona wszystkim, ze nie dalabym chyba rady wiecej. poza tym jakos tak zabija mnie mieszkanie z sergiem, po prawie dwoch miesiacach.

ostatnio bylo wlamanie do sasiedniegho domu, i zlodziej wracajac przebiegl POD MOIM OKNEM i uciekl przez nasza brame. chwile wczesniej mierzyl do obudzonej sasiadki z pistoletu. emocje, co? ja wiem, ze wszedzie tu sie zabijaja, bo ogladalam ostatnio wiadomosci. mnie to omija, i niech tak zostanie, amen.

ps. kiedy sie czeka, mozna sie smiac (a nie przygotowywac do wizyty w sterroryzowanej strefie!)
z:
1. barbarella.blog.pl dawniej, np prosze panstwa polecam styczen 2007
2. takjaklubisz.blog.pl, listopad 2003. od kilku dobrych lat co kilka miesiecy czytam wszystkie opisy odcinkow mjakmilosc, pochlipujac ze smiechu. teraz rowniez, w spizarce w dobrej dzielnicy rio. cos mi sie wydaje, ze wydarzy sie dzis cos pikantnego!

Thursday, August 20, 2009

czwartek, prawie weekend

dzisiaj od rana pada, i to oczywiscie wtedy, kiedy ja si wspinam na wielokrotnosc oboznej. kiedy juz weszlam, przestalo (ale to sie podobno zawsze zdarza). i wyszlam z domu, rzucajac kurwami, lecz potem dopadl mnie wspanialy humor. jednak boje sie ze zaraz sie zamienie w taka blogerecze, ktora umieszcza smieszne teksty swoich podopiecznych (ale dzis obudzilam chlopakow, ktorzy byli potem neco rozwscieczen, bo w brazylii swiaqt sie zatrzymuje, kiedy pada deszcz, szkola, co tam szkola, i byli przekonani ze zlapia swinska grype). wiec myslalam jacy sa fajni, i jakich mam znajomych, i przypomniaalam sobie, jak Fabrizzio nas orpowadzal po katedrze w bolonii i powiedzial ze na jednym fresksu Jezus mowil do Mahometa go to hell i prawie umarlam ze smiechu pomijajac kolejne dwie macumby ktore napotkalam. mialam dzis tez angielski z dziecmi i chcialby przedluzyc zajecia! czyli mnie lubia! ole!

wcvzoraj zadzwonil tom i wybieralismy slowka na angielski wg alfabetu na lekcje z dziecmi. propozycja toma na i? idiot.

to nudna notka ale leje deszcz, pachnie jak w polsce, i ja mam taki dobry humor ze pewnie os sie stanie, zeby mi PRZYTRZEC NOSA.

mam nowy usmiech, jego przekaz to mniej wiecej CIOCIA GRINGA ZARADZI. pomaga!

Wednesday, August 19, 2009

quien se mete con mi barrio, me cae mal

moje obowiazki rozlozyly sie doslownie w czasie i przestrzeni. troche mnie wykancza koneicznosc wstawania o pol do siodmej, zeby wspiac sie na gore i zabrac chlopakow do szkoly. z drugiej strony odkrylam w sobie uczucia macierzynskie. mialam nawet mysl ze moglabym tam ostac i sie njimi zajmowac, zeby wyrosli na ludzi. strasznie ich lubie. ale szybko przestalam tak uwazac. za to ide dzis na wywiadowke.

porankami mam zajecia z dziecmi z angielskiego. wymaga to nastepnego wspiecia sie na gore (cztery razy obozna). no ale przynajmniej cos sie dziejew. ostatnio znow widzialam GIGANTYCZNIE wielka kure zabita i oblozona OWOCAMI. juz mi odbija, bo zrobilam jej zdjecie, i pomyslalam, ze pewnie stopi mi sie film w aparacie. zbyt wiele razy czytalam harrego pottera. no ale dobra. bo to jest oczywiscie mavumba, ludziom w posce kojarzy sie z big cycem, a mnie osobiscie juz nie tak pogodnie.

rozwalilam sobie palec u nogi i mam nieustannie zly humor. ale dostalam zaproszenie do miasta odleglego o szesc godzin od rio, gdzie mieszka szef piweciogwiadzkowej kuchni i ma gotowac dla oliego i mnie. wiec coz mnie obchodzi moj brzuch?

i tak wroce i bede zeschnietym (acz grubawym) wiorkiem agnieszki.
ja sie pytam, czy kartki doszly??

Monday, August 17, 2009

do domu

niedziela uplynela podz ankiem chilloutu.

spoznilam sie na mecz! normalnie zle wyliczylam odleglosc, a ponadto po drodze byla ksiegarnia. no ale jechalam w koncu taksowka, i okazao sie ze kierowca jest kibicem tej samej druzyny (vasco, ole, ole vasco!) i obnizyl mi cene przejazdu.

druzyna rafaela przegrala, a my siedzielismyw takiej lozy za szklem na samym szczycie stadionu, kelnerzy podtykali mi rozne przkaski pod nos, i w ogole snoop dogg style. bylo smiesznie z czterech padnieltych goli widzialam jeden, bo zajmowalo mnie glownie obbserwowanie rozemocjonowanmych braz\ylijczykow, ktorzy rzucali przeklenstwami w kazdej podbramkowej doslownie sytuacji.

poza tym wole gwiazdy polkuli polnocnej, krzyz poludnia nie jest lepszy od wielkiej niedzwedzicy!
chce do domu jak glupia.

Saturday, August 15, 2009

drum roll

mam kilka mysli na dzisiejszy wieczor (w polsce poranek).

po pierwsze http://wyborcza.pl/1,99220,6819977,Czy_to_sa_pana_meble_.html?as=1&ias=9&startsz=x coz za soczyste zycie!

po drugie gdyby caly ludzki swiat zamienil sie w psy, bylabym terierem brazylijskim. jeden teraz spi zwiniety przy mojej nodze, grzejac sie komputerem.

po trzecie, wszyscy tak naprawde jestesmy z faweli. no bo nie jest tak? gdybysmy sie urodzili nie w takim wesolym kraju jak polska, kto wie, moze to nas by ktos uczyl angielskiego na wzgorzu brazylijskim?

po czwarte nie wiem w co sie ubrac na mecz. bo nie wiem, jak to zgrac z moim wyjsciem na ipaneme. ;))) ale to niewazne. spedzam wlasnie pierwszy od - ne bojmy sie tego stwierdzic - poltora chyba miesiaca czas w samotnosci. bez ludzi za sciana, bez gadania, bez imprez. nie odzywam sie juz od czterech godzin (chyba ze do psa). to niezwykle.

po piate, mam tyle planow na polskie zycie. az sie boje, ze cos sie stanie, ze to sie nie uda (a udac sie poza hamakiem maja zakupy w ikei :), tance, obiady, drugie studia, filmy, pisanie)

a wlasnie, po szoste, nie napisalam ani slowa, ale cala ta podroz to jest KOPALNIA inspiracji! nawet nie wiem, dlaczego, otwieraja sie drzwi za drzwiami i opcje za opcjami. usycham ze stresu przed moja sobotnia wizyta w faweli, w tej organizacji, ktora mysli ze jestem dziennikarka (bo jestem. ale PRZYSZLA dziennikarka, po prostu dopiero zaczynam, powolutenko).

gooooooooooooooooooooooool!

no i co sie okazalo, moi drodzy? ze nie jest ze mna tak az imprezowo. mialam co prawda zaproszenie na balety u jakiejs kolezanki nowych znajomych, ale moj host, o aparycji irlandzkiego misia przytulanki dal mi dysk z filmami, ktory zawiera takieperelki jak nowe filmy izraelskie, garden state, zwycieski film hiszpanski z berlinale, no i - last but not least - on sam (irlandzki host) wychodzi na nocny koncert, zostawia mnie sama z laptopem (a w internecie wszystkie serie seksu w wielkim miescie!), polowa czekolady i krakersami o smaku pelego ziarna zboza. i psem.

za to przed poludniem, kiedy relaksowalam sie po wycieczce do orgodu botanicznego, i przed zalozeniem bikini na ipaneme, otrzymalam wyznanie. nie wiem, co o tym myslec, naprawde. wyznanie nie jest od toma, ale wesze wieksze numery. no ale dobra. na razie dzieli mnie ocean od tych wszystich romansow, a od toma patrzac w kierunku wschodnim sa to nawet dwa oceany.

a na ipanemie, jak zawsze, piekni chlopcy. jeju, na serio, rafael mi mowil ostatnio i ja to wiem, ze rio jest przepelnione proznoscia, bo, cytuje, kazdy chodzi bez ubrania i wszyscy mysla o tym, zeby pieknie wygladac. to prawda, nawet ja latam w sukieneczkach i bikini. a potem rafael dodal, ale CZASEM okazuje sie, ze te fajne laski nie maja nic w glowie. nie zebym kogos zmuszala do czytania, ale kazdy brazylijczyk na wiesc, ze jestem z polski, mowi, no, tam jest zimno, co?

jestem w rio, mam prawo narzekac. mialam wam w ogole opisac moja rodzine juz dawno, chcialam to zrobic troche pozniej, kiedy carlos pojdzie tanczyc, ale pewnie wtedy cos sie popsuje z internetem, wiec moze teraz rozpoczne.

no to tak. nasz dom stoi niedaleko glownej ulicy, jednak trzeba skrecic i minac malenka podstawowke, a potem jest taka wysoka drewniana brama, w ktora trzeba walic i krzyczec, jesli sie zapomnialo klucza. wiem, co mowie. to okropne uczucie.

na podworku (posesji, jak wolicie), sa tak naprawde trzy domy. na parterze mieszka corka z rodzina, na pietrze rodzice i ja, za domem w malym domku tesc. moj ulubiony czlonek rodziny. zaczniemy od pietra.

jest sergio i claudia. sergio jest najlepszym i najszczodrzejszym brazylijczykiem, jakiego znam, i lubie go z calego serca. ma warsztat samochodow i jest troche kpiacym, a troche zatroskanym chudym panem, ktory nigdy nie narzeka, i nim sie inspiruje. jego zona jest claudia. claudia przypomina mi troche myszke minnie. jej wielka miloscia byl marynarz, w jej oczach milosc idealna. ale odplynal on daleko, i pojawil sie sergio. no i, wiecie, tak to juz trwa ponad 20 lat... (to sa jej slowa). claudia nie lubi wychodzic ani skladac wizyt. lubi ladnie sie ubrac i pospacerowac, lubi zajmowac sie domem i swoje wnuki. nigdy nie wiem, co ona naprawde mysli, i zawsze, cokolwiek by sie nie dzialo, kazdego dnia mowi mi, jak jest zmeczona. claudia gotuje zgodnie z kanonami z minas gerais, czyli np podgotowuje pokrojone liscie kapusty, nie chce nawet zrozumiec, dlaczego ludzie to jedza, to sa kochani gotowane liscie! w kazdym razie czasem postanawiamy sobie z claudia balowac. wychodzimy wieczorem na spacer na kubek acai albo sok, i claudia wyraza sie z pogarda o ludziach ktorzy na przyklad graja sambe w barze. ja szaleje z zachwytu, ale ona sklada to na karb mojego upodobania do dziwactw. czasem siedze w pokoju i slysze kiedy wielkim glosem spiewa piosenki z radia ewangelickiego. od kiedy zostawilam ladowarke do nokii, w ktorej mialam cala muzyke, w salwadorze, wychodze wtedy z domu, bo troche mam dosc tego klimatu. lubie ja, tak jak lubie wszystkich w tych domu, nie zrozumcie mnie zle, po prostu to wszystko jest jak byci wrzuconym w srodek telenoweli.
a, i nie lubie kiedy claudia obgaduje sergia. niestety, to sie zdarza. zawsze go bronie, a ona mowi, zobaczysz, jak bedzie, kiedy bedziesz ze swoim australiano.

schodzimy pietro nizej. mieszka tam juliane z mezem i dwojka dzieci. juliane ma dziewietnascie lat. julia ma lat piec, luiza piec miesiecy. luiza nazywa sie tak, bo jest jakas piosenka bossa novy, ktora za adresatke ma luize. maz zuliane ma na imie roberto i jest troche zahukany, ale generalnie bardzo w porzadku, a ona sama ma farbowane jasne wlosy, jest gruba i rubaszna, ale jednak troche sie jej boje. absolutnie nie mamy o czym rozmawiac. nie mamy nic wspolnego, poza tym dostaje ostatnio troche szalu, bo drazni mnie, ze ona ciagle wrzeszczy na julie. nigdy z nia nie rozmawia, nie bawi sie z nia, nic z nia nie robi, tylko wrzeszczy zeby sie zamknela. julia jest upartym dzieciakiem i piekna mala brazylijka, ale to nie powod, zeby ciagle na nia ryczec, nie? luiza na razie nie ma cech. smieje sie na moj widok, to chyba dobrze, co?

tesc jest sadzac z wygladu domu minimalista, i sie raczej nie przejmuje. buduje domy i kolacje jada w naszym domu, w podziekowaniu przynoszac np banany ze swojej dzialki. bardzo, bardzo go lubie.

to by bylo na tyle. jest jeszcze rodzina ze strony roberta, baianczycy, ktorzy lubia caipirinhe i brazylijska muzyke, jessika, ich corka, ktorz tylko imprezuje, chce wyjsc za maz a zdadza swojego chlopaka na prawo i lewo, i czesto do mnie dzwoni. nie za bardzo ja lubie, ale co tam. potem ich liczni znajomi, koledzy, kuzyni, ale nie mam za wiele kontaktow z nimi, te moje zajecia, nieliczne, ale jakies, zajmuja mnie do tego stopnia, ze juz nie uczestnicze w urodzinach, naet w kategorii atrakcji. mowilam wam ze chcieli mnie wyswatac z podstarzalym kuzynem przyjaciolki? tego juz za wiele! tom udostepnil mi siebie w roli narzeczonego, co jest bardzo przydatne czasami, choc odlegle od prawdy.

ps. wiem, ze po dwoch dniach bede przeklinac, ale nie moge sie doczekac pazdziernika. jakos mi sie to kojarzy z cieplym domem i kocykiem, ksiazeczka, ok szkola tez, ale mimo wszystko. bede se ogrzewac samba z poludnia i w pazdzierniku byc moze nie bede mieszkac sama (ale csssss).

Friday, August 14, 2009

i feel it in my fingers, i feel it in my toes

w moim pamietniczku widnieje pytanie: ja dlugo beda wystarczac fajowe imprezy i dobre jedzenie? stwierdzilam, ze niektorym to w ogole wystarcza do szczescia i powinnam przestac wybrzydzac. z sercem na ramieniu wsiadlam do autobusu, ktory zawiozl mnie do rio, jak sie domyslacie. pospacerowalam po rio, strzelilam sobie ksiazke w riowskim anmtykwariacie (zaoszczedzilam 30 reali), i poszlam na impreze. nie wiem, jakos w polsce zawsze mialam niedobor fiest, a tutaj prosze, jak znalazl. w barze z widokiem na zatoke rozpoczelam konwersacje z para nawiedzonych francuzow. wczoraj bylo super, rzekla ona, rozmawialismy o ezoteryce, nowej fali, duchowosci... opowiadala mi o imprezie. jestem chyba za stara na takie dyskusje. jej partner z daleka widac bylo, ze jest francuzem, ale okazalo sie ze ma polowe krwi z hiszpanii, a jego dziadek byl kolega pana, ktory wskrzesil jezyk prowansalski, czytalam o nim w tej ksiazce, ktora chce miec za wszelka cene (nazywa sie spoken here, jakby ktos jechal do londynu, to prosze mi kupic, ta?)

potem, czyli po hektolitrach piwa, przyszli inni kolesie i nauczyli mnie dosadnych slowek portugalskich, napisala dziewczynka z cs ze zaprasza na inna impreze, wiec poszlismy, ale potem szybko sie sknczyla, i dochodze juz do finalu, bo NA RAMIE roweru wrocilismy do domu, moj host i ja. tzn ja na ramie, on na rowerze, ja wrzeszczac, on sie smiejac. bylo fajnie.

najbardziej lubie isc do nocnego baru na rogu (na co drugim w rio sie znajduja takowe) po imprezie na cos do jedzenia. pizza i cola, pizza i soczek, pizza i piwo (bo dlaczego nie), to jest takie fajne, ze nie wiem.

snilo mi sie dzis, ze objawil mi sie bog orixas. wiem, jak on wyglada, bo powiedzieli mi na dzielni. (!! chcialam uzyc tego slowa). nosi czarny plaszcz i taki sam kapelusz, i snilo mi sie ze powiedzial PO POLSKU, ze jesli jestem taka ostra, ze chcialam isc na candomble, to on mnie bedzie straszyl, kiedy zamieszkam w nowym domu. od jakiegos czasu wcale nie chce sie tam wprowadzic, bo wiecie, na dwa tygodnie to nie ma sensu.

hamak, hamak, hamak! nie moge sie doczekac, pierwszy raz czekam na powrot do domu tak strasznie, az sie boje, ze cos sie stanie.

Thursday, August 13, 2009

jestem vipem, przyjechalem czarnym jipem

dzis zadzwonil do mnie rafael, moj host i najlepszy kolega w rio, zastal mnie pioraca recznie bluze (to relaksujace), i zapytal: wszystko ok z toba? bo niedaleko napadli na kosciol. przypomnialam sobie, ze przy kawie io telewizji graca, jedna z moich starszych kumpelek, powiedziala ze miasto niedaleko robi sie BRAVO. no, tak.

i potem zaprosil mnie na mecz na maracanie! najslynniejszym stadionie brazylii! za darmo! DLA VIPOW! to nie jest jakis wazny mecz, ale ja tam moge zawsze kibicowac.

tyle chcialam powiedziec, oglaszam tu ze uwielbiam sylwie i zaluje ze mnie nie bedzie na jej urodzinach (chociaz moja mama dzwoni i namawia na kolejne przebukowanie biletu). na krawedzi, nie? jak by powiedzial olie.

no to ide.
mowilam wam ze pilam sok z owocu umbu, jednego ze skladu naszego przyszlego zespolu as tres frutinhas? co znaczy w moim wolnym autorskim tlumaczeniu trzy pedalki? umbu bylo takie sobie ale po drodze uslyszalam piosenke nirvany i sie ucieszylam. bardzo tesknie do europejskiej muzyki! (albo przynajmniej angielskojezycznej. na lapie uslyszalam cher i zaczelam spiewac na ulicy).

skin head dead head

w ostatnia niedziele bylo bardzo fajnie (zgodnie z filozofia brac co daja). poszlam sie wspinac na wodospac. co roku sie gdzies wspinam i obiecuje sobie, ze to ostatni raz. ale tym razem to bylo niezle wspinanie sie, takie ze trzeba bylo na boso wyszukiwac kawalek kamienia i podciagac sie na korzonkach. no ale zyje. co prawda po lesie niosly sie polskie przeklenstwa. a potemstalam w wodospadzie a on spadal mi na glowe, bylo super. ogladalam tez jeden z powodbno najlepszych filmow brazylijskich ostatnich lat. nie zdazylam zakryc oczu kiedy odstrzelili komus kawalek twarzy. srednio mi sie podobalo.

w faweli trzymam sie ostro, w ogole nie narzekam i staram sie byc dobra osoba. od nast tygodnia zaczynaja sie zajecia w szkole, wiec moze bedzie ciekawiej, ale na moim mailu czeka przebukowany bilet, wiec adios brazylio! jeszcze trzy tygodnie. zmienilam plany, i w hamaku bede czytac autobiografie kuronia, kupiona z Ola z takim poswieceniem (dzieki Ola!:)).

tom maostatnio tempo komunikacji w liczbie jednego maila tygodniowo. nie wiem, czy powinnam byc usatysfakcjonowana?

w ogole to zaraz znow jade do rio, odliczam dni do powrotu. nie zaluje ani troche ze tu jestem, ale nie jest to moj najbardziej relaksujacy czas.

pastora napadli, zabierajac mu 11 tysiecy reali. wszystko sie troche popsulo od tego czasu, bo wiecie. ale on sie trzyma i nie daje po sobie nic poznac. znalazlam zdechla kure przykryta gliniana miska na skrzyzowaniu, okazalo sie ze to czarna magia i zly urok. widzicie, tu na serio tak jest.

w weekend jade do kolegi rafaela a teraz mojego, ciekawe co bedzie sie dzialo, nie mam za wesolych przeczuc, ale mam nadzieje ze pozostane jednym nietknietym kawalkiem agnieszki.

prosze, zrobimy impreze kiedy wroce? czy ktos jeszcze czeka na to, kiedy wroce?

Saturday, August 8, 2009

znowu weekend.

czy wy tez tak macie, ze zamiast tego, co chcecie, dostajecie cos zupelnie innego, i potem to sie okazuje najlepsze, albo beznadziejne? (niestety, czasami rowniez).

ja na przyklad tak. pojechalam do rio, i trafilam do mojego hosta, ktory aktualnie bardzo chrapie, do takiego apartamentowca z portierem i kompletem wypoczynkowym w hallu. doceniam takie klimaty po faweli. i wczoraj poszlismy na fieste, na ktorej on gral, bo jest sambista, i wiedzialam, ze to nie bedzie wesole, poniewaz, poniewaz, poniewaz taki bar niedaleko lasu, z basenem i kilkoma barami, to z daleka pachnie snoop doggiem (ktory jest moim pocieszeniem w faweli, z piosenka beautiful, podbil me serce). no ale poszlam, bo nie umialam powiedziec ze chcialabym udac sie na inna impreze, i w pierwszej polowie bylo slabiutko, ale potem rafael wylowil z tumu innych couchsurferow, a ja z nich zrecznym okiem europejczyka. klasyk! adhd, marihuana, neuroza, ironiczny humor. byl strasznie milym belgiem. bylam o krok od wepchniecia go do basenu, kiedy przyszla ochrona (nie wolno wlazic do basenu w nocy!). fajnie bylo. i mialam kupony na darmowe piwo. nauczylam sie poza tym, a raczej rafael host mnie nauczyl nowych krokow, wiec umiem nawet tak krzyzowac nogi i w tym skrzyzowaniu sie cofac. i tak taniec afro to moj priorytet, jak pamietamy.

dzis natomiast zamiast na plaze, poszlismy na zwiedzanie. starym tramwajem wjechalismy na gore santa teresa, gdzie ludzie doczepiali sie z zewnatrz i jechali jak w tramwajach ze zdjec z wojennej warszawy. to bylo takie piekne, te stare rezydencje, ze wrzecz pokrzykiwalam z zachwytu, i robilam zdjecia, ale potem poszlismy do faweli, i pani polecila mi przestac, bo moga mnie zastrzelic. no i wyszlismy z faweli w pospiechu.

wsliznelismy sie na wielka impreze capoeiry, a potem poszlismy zamiast na planowana impreze to do centro. wiedzialam, ze tam sa ukryte nieziemskie atrakcje! lonely planet mowi, ze lepiej stamtad znikac wieczorem, bo moze byc nieprzyjemnie, wiec szlam uczepiona ramienia mojego hosta, kiedy pogwizdywaly na nas podejrzane typy, ale w koncu wyladowalismy na ulicy, gdzie grali sambe! piekna sambe, orquesta voadora grala tak, ze pierwszy raz w yciu widzialam na zywo, kiedy ludzie tak wywijali puzonami, wiecie co mam na mysli?

i tak sobie siedzielismy, pijac zimne piwo na cieplej ulicy rio, ktora w koncu pokazala mi jak to naprawde wyglada, za co jestem bardzo wdzieczna swiatu dookola. chociaz nie spotkalam sie z nikim, z kim planowalam. mowilam juz o moim podszyciu sie pod dziennikarke? na razie nic nie wiadomo, ale planuje te szalenstwa, o tak, mam nadzieje, ze w najblizszy weekend po tym cos bedzie wiadomo, to wam opowiem. ide zbudzic rafaela, bo zastanawiam sie, czy wybieramy sie do dzielnicy nocnej samby. opa!

Friday, August 7, 2009

metro botafogo

nie wiem, powinnam wywalic poprzedni postz powodu dozy nienawisci, ktora tam istnieje. no ale nie wywalam jakos.

tak sie zastanawiam. dzis jechalam autobusem do rio i moja mama zadzwonila zabraniajac mi jechac do boliwii. wcale mnie to nie obchodzi, bo i tak nie chcialam jechac.

emailowo natomiast nawrzeszczala na mnie koordynatorka projektu z polski dalekiej. zapytala, co ja sobie wyobrazam, ze to nie wakacje, a ja ciagle narzekam. ma troche prawdy, poprawie sie. nienawidze tego, ze nie mam z kim ponarzekac w realnym swiecie. jednak trzeba to bedzie zniesc.

dziwne jest to, ze sama nie wiem, po co tu jestem. kiedy cos robie, dzis np malowalam z dzieciakami na ulicy i bylo fajnie, i na angielski chodzi coraz wiecej ludzi, to jest jakos nawet fajnie, ale kiedy jestem w rio, gdzies daleko, opada mnie taki bezsens, ze nie wiem. poza tym mam wrazenie, ze nigdy nie moge zachowywac sie tak, jak sie czuje, bo kiedy jestem w rio, jestem tu po moja cotygodniowa dawke funu, a nie po narzekania, poza tym nie jest to miejsce na sleczenie na lawce, wiec co mam robic. no przeciez sie smieje i ciagle gadam.

a na zmiane nastroju: poplakalam sie, kiedy zadzwonil tom i cos WYZNAL. w sumie nic waznego, i musial sie upic zeby to powiedziec, ale tym bardziej to doceniamy, nie? w ogole to nigdy tyle nie plakalam (wiem, brak jest dramatyzmu w moim zyciu), teraz jakos wszystko doprowadza mnie do lez. no ale moze w nastepnym odcinku bedzie wiecej szalenstw.

w ogole to jest super, wiecie, nie? tylko jakos nie tak o sobie wyobrazalam. i troche mnie zalamaly te wyrzuty mailowe, no ale maja troche racji, czesc rzeczy zostala juz wyjasniona, a czesc rzeczy, no pozostaje jedno brzydkie slowo, bo dlaczego nikt MNIE nie zapytal, jak bylo?

Thursday, August 6, 2009

one!

mialam dzis zajecia z dzieciakami. mozna sie zajebac.

nie chce na polnoc, chce do domu, klik zostal zrobiony. dom jest kurwa nieskonczony, oni mowiqa o duchach (wczoraj bylam na ich mszy, myslalam ze uciekne ale nie moglam bo bylam za daleeko od domu). wiecie, wyrzucanie zlych duchow, transy, nic ciekawego.

brazylia.

Wednesday, August 5, 2009

tengo una neverita repleta de cerveza con hielo

moja uwaga coraz czesciej skupia sie na mym brzuchu, ktory poza tym, ze nabral ladnego koloru po plazach bahii, zmienil sie pod wplywem fasoli, ryzu, bananow i sciastek (ktore jem po to, zeby nie pasc z glodu, bo oni tu maja tylko po trzy posilki dziennie).

mialam dzis w nocy dwa sny, oba tak samo sugestywne: w jednym umieralam, a w drugim nie mialam wystarczajacej ilosci cukru w caipirinhii. pozostawie to bez komentarza.

z nowosci to dom stal jak stoi beze mnie w srodku, bo jest tam niewypowiedziany BAJZEL i nieskonczona praca, ja siedzialam dzis z dzieciakami na gorze caly dzien. to sa takie male sukcesy, wiecie: matheus SAM chcial napisac ostatnie zdanie opowiadania (ciekawe zdarzenie z mojego zycia), samuel zrozumial rozdzial czarodzieja z krainy oz, nikt nie przyszedl na zajecia, wiec jutro znowu robimy to samo. nie mowcie mojej mamie, ze juz 2 osoby umarly w naszym rejonie na swinska grype. jestem o klik od przebukowania biletu. ale nie moge sie zdecydowac: mam miesiac wolnego, bo juz powiedzialam, ze nie zostane tu tak dlugo jak planowalam, boliwia ekscytuje mnie strasznie, ale glownie dlatego, ze jest taka bez planu i spontanicznie, ale przeciez moim planem byl hamaczek u babci. nie wiem wiec. lekcje sie nie zaczna, bo wszystko jest zamkniete, a wladze brazylisjkie odradzaja nawet wyjscie do kina.

gdybym kiedys jeszcze sie bala jezdzic samochodem po polsce, to mi przypomnijcie brazylie. tu nie ma policji drogowej, jezdzi sie pod prad i po chodnikach czasem tez, a serce wyskakuje mi przez gardlo na co drugi skrzyzowaniu. to co mam zrobic? do domu, do domu?

Monday, August 3, 2009

la perla de las perlas

lezalam w lozku i pomyslalam ze och jestem taka rozradowana, bo poszlam do hostelu iana, ktory jest najlepszy w calym rio, tak mowia i ja sie z tym zgadzam, plus wszyscy mili ludzie sie tam zbieraja, i poznaje sie ich na kazdym doslownie rogu tego wielkiego domu. wiec ja poznalam dwie wenelzuelki (tak sie mowi?). jedna tez pracuje w fdawelach, i ROZUMIALA MNIE CALKOWICIE. wiedziala, o co chodzi, a druga jest najlepsza, i mamy plany na za rok. zeby wszystko sie udalo musze sie jedynie nauczyc samby. zabralam wenezuelki do mojej faweli, pdobalo im sie, ale corina, pracownik faweli odkryl wiele machloi, np bezsens mojej samotnosci w faweli. no ale dobra.

wiec co? ja wracam, a dom nieskonczony, szkoly zamkniete z powodu swinskiej grypy, nikt nie zostawil mi pieniedzy na przybory szkolne dla dzieciakow, wiec postanowilam wziac sprawy w swoje rece. chce zaczac takie bajery z dzieciakami na ulicy wprost, skoro nie mamy lokalu na zajecia, a pogoda jest taka, ze sie zalewam potem przy przejsciu stu metrow. try to stop me, szalony pastorze!

a skad te akcje? poszlam odwiedzic olliego dzis rano, i powiedzial, to co, jedziemy gdzies? ja powiedzialam, o tak, moze ilha grande, taka backpackerska wyspa blisko rio, a on powiedzial, wiesz, myslalem o boliwii. wiecie sami.

przegladalam moj zeszyt z zapiskami, i jedyna osoba, ktora wiedziala, ze to wszystko bedzie trudne, byl michel. pijany michel o czwartej rano. dlaczego on to wiedzial, a nie ja, jesli myslalam o tym kilka miesiecy?

niewazne. na razie jestem sobie rozradowana, bo w sumie rio i lote15 to moj brazylijski dom, wiec wiecie, tu na kubek acai, tam przychodza dzieciaki, moj podobieczny hottest guy ever napisal dzis sam kilka zdan a na koniec zalozyl stroj judoki, a ja nie moglam odczepic sie od jego brata, bo jest najslodszy na swiecie.

muzyka na dzis:
http://www.youtube.com/watch?v=Z0GozUwkkZQ

Sunday, August 2, 2009

michael, eles não ligam para a gente!

czy ktos to w ogole jeszcze czyta?



jestem z powrotem w szalonym miescie na r. w salwadorze dzialo sie jak szalone!



wczoraj trwalo cale wieki, poniewaz wstalam wczesnie, bo mialam isc na te balety, ale nie poszlam, bo bylam tak zmeczona i moj syndrom nie mam sily ani potrzeby podnosic sie z lozka sie wlaczyl. podnioslam sie nieco pozniej i pojechalam do centrum. obkupilam sie koralami z ronych tam nasion, slodyczami (lody o smaku smietankowym z platkami czekoladowymi), mialam isc na cos baianskiego, ale przypomnialo mi sie ze ktorejsc nocy kupilam taka nadziewana kulke, ktora smakowala jak afryka. to wlasnie bylo jedzenie baianskie. a potem poszlam sobie ulica bez celu i NA CO SIE NATKNELAM? na probe tego zespolu, z ktorym michael tanczy w teledysku they don´t care about us! szybko wlaczajcie i cieszcie sie ze mna. implusywnie kupilam sobie plyte, wiec jak cos, to zrobimy samba party jak juz wroce na lono warszawy. i potem pojechalam na spotkanie z najweselsza dziewczyna salwadoru. ma na imie jorgia i zabrala mnie do miejsca, ktore bylo suepr europejskie, takie wiecie, csw skrzyzowanez planem b. na tarasie, ktory wychodzil na morze i plaze gral sobie jazzowy zespol, i wszyscy trendy ludzie z salwadoru przszli posluchac. byli ludzie z couchsurfingu, w tym przemila belinda (co za imie, wiem, ale co sie za tym kryje!) i andre. odspiewalismy piosnke garota de ipanema, i uznalismy, ze zalozymy zespol. wymyslilam nazwe, as tres frutinhas, w wolnym tlumaczeniu trzy pedalki. ale to takie slodkie, nie? jadlam tez nalesniki w formie szaszlykow, a potem pojechalismy tanczyc forro (myslalam ze umiem, ale sie mylilam), do miejsca, ktore wygladalo jakby ktos po prostu urzadzil impreze w salonie na parterze zwyklego domu. nie tanczylam nawet, bo to wstyd okropny, ale samo patrzenie bylo mile, czulam sie, jakbym znalazla sie w srodku dirty dancing. belinda wirowala na parkiecie podrzucana przez grubawego partnera, wszyscy pokrzykiwali, i gdyby nie to, ze noc wczesnije w ogole nie spalam, byloby w ogole super. dodajmy jeszcze pizze na ulicy z pielgrzymkami karaluchow. potem jorgia zabrala mnie do siebie, wyciagnela spod lozka materac, dala mi koszulke jakiegos kosciola i zapadlam w sen.



i jestem z powrotem w rio, w hostelu milosci mereike, z ktorej nic niestety nie wyszlo, nie mam sily na imprezy z olliem z australii ani na robienie planow lekcji. moj lek przed samolotami zanikl, moze dlatego, ze na deser po przekasce stewardessy kompanii gol roznosza na tacach cukierki o polskim smaku sugusow.



i wszystko jest jak jak to mowia rollercoaster. roplakalam sie na lotnisku, i nie moglam wstac z krzesla ze smutku, przyjechalam do wesolego hostelu i okazalo sie ze napisalo do mnie mnostwo przekochanych ludzi. nieznani ludzie, ktorzy stana sie byc moze przekochani, napisali tez, ze wezma mnie na sambe i na rocinhe, pomijajac candomble w okolicach imprezowej dzielnicy rio. tak wiec wiecie, nawet nie moge stwierdzic, jak jest, bo od razu sie zmienia. krytykowanie na zapas jednak rowniez nie pomaga.



a teraz opowiem wam, jakie mam alternatywne plany. jesli kupie wczesniejszy bilet. wroce do domu, i to bedzie tajemnica. wezme laptopa i wywietrze moje mieszkanko, poukladam ksiazki (przepraszam, przepraszam, musialam kupic sobie nastepnego harrego pottera, to tak pomaga mojemu portugalskiemu!!), kupie te bulki w piekarni gdzie prawie wszystkie ekspedientki to cipy, ale bulki maja niezrownane, czy sa jeszcze truskawki? jasne ze nie ma. no ale jakby byly,to tez kupie. a potem wezme sobie filmy, europe do czytania i pojade do babci, i sie stamtad nie rusze, chocby nie wiem co! chocby przed nosem powiewaly mi bilety do chicago, mozambiku albo czegokolwiek. zielona trawka i mam nadzieje ze na sliwce wisi hamak. czy ja sie starzeje? ale przeciez mam przygode za przygoda, wiec nie jest zle.