Friday, August 21, 2009

staying alive, uh-huh-huh-huh

AAAle mi sie nie chce robic tego, co powinnam. moze dlatego, ze zaczelam robic rzeczy, ktore zrobic powinnam o godzinie siodmej rano?

poza tym zdalam dele. wszyscy ktorzy znaja egzaminy jezykowe wiedza co to za beznadzieja. a ja mam superiora, czyli proficiency! wiem, chwale sie, ale na serio, to bylo takie nudne i meczace ze spalam pozniej caly dzien.

jestem w rio. nietrudno zauwazyc, bo jest piatek. ledwo do tego doszlo, bo autobus nie przyjezdzal, a ja myslalam o bladzacych kulach (balas perdidas, nie? nie wiem, jak to powiedziec inaczej), ze jestem takim latwym celem, bo stalam pod szara sciana, i latwym kaskiem dla szalonego pastora, co do ktorego doszly mnie sluchy, ze mial ze mna rozmawiac o sprzataniu domu. ja tam swoje powiedzialam, zabralam PRZEDOSTATNIEGO polaroida (czas wracac do domu) i poszlam czekac na autobus, ktory w koncu przyjechal. bylo troche apokaliptycznie. ale dojechalam, i teraz rafael robi jakies zlecenie a ja siedze i czekam, zeby pojsc gdzies potanczyc (i piz za dele, nie wiem, ostatnio pije tyle alkoholu wczoraj siedzialam w nocy czytajac nota bene ksiazke o terapii sztuka, i popijajac piwko). a powinnam zabrac sie za czytanie o tej organizacji, gdzie jutro ide. napisalam o tym wszystkim, a nic nie robie, zeby nie wyjsc za glupka. jeszcze piec sekund.

generalnie wszystko zrobilo zwrot, cala rzeczywistosc. po pierwsze, o czym wszyscy juz wiedza, moje serce krwawi (!!) na mysl o pozostawieniu chlopakow samym sobie. przeciez oni nie wstana sami do szkoly! (stalam sie kura domowa w miesiac), bo teraz to ja ich budze, w sensie kiedy przychodze, oni powinni na mnie czekac z plecakami na plecach, a tymczasem ja wydaje rozkazy a oni sie budza, w sensie, samuel, twoje zeby placza, matheus, krem na wlosy (nie wiem, ale oni wsmarowuja taki krem codziennie, zeby sie blyszczalo troche i pachnialo. nie mam zdania na ten temat). samuel, plecak. nie ma plecaka, kolega pozyczyl i nie oddal. samuel, nie bierz do szkoly widelca. on sie w ten sposob broni przed swinska grypa. uwielbiam go. w nastepnym tygodniu, ciociu, pojdziemy na spacer i pokaze ci wszystkie skroty, jakie znam ( ja pewnie padne po pierwszym, bo to nie skroty, to schody i zaulki). no wiem, ze wszyscy wiedza o co chodzi, ale ja ich KOCHAM!

poza tym robie swoje rzeczy, mam wlasne zajecia i lekcje, i zaden pastor mi nic nie zrobi. uznalam, ze nie obchodzi mnie, co mysli o mnie moja przybrana rodzina (lalalla, i tak mam inna! oni mowia ze mnie kochaja! i daja mi jesc bez poczucia winy z mojej strony ze ich obzeram!!), tylko czy fawela jest zadowolona. a chyba jest! wszyscy mnie znaja i zaczepiaja na ulicy, pytajac kiedy angielski a kiedy hiszpanski a kiedy cos, i w ogole, dzieci wrzeszcza i chichocza, i sie ucza tego co im wpajam,przynajmniej troszeczke. wiec co, nie jest zle, ni?
ale jestem tak zmeczona wszystkim, ze nie dalabym chyba rady wiecej. poza tym jakos tak zabija mnie mieszkanie z sergiem, po prawie dwoch miesiacach.

ostatnio bylo wlamanie do sasiedniegho domu, i zlodziej wracajac przebiegl POD MOIM OKNEM i uciekl przez nasza brame. chwile wczesniej mierzyl do obudzonej sasiadki z pistoletu. emocje, co? ja wiem, ze wszedzie tu sie zabijaja, bo ogladalam ostatnio wiadomosci. mnie to omija, i niech tak zostanie, amen.

ps. kiedy sie czeka, mozna sie smiac (a nie przygotowywac do wizyty w sterroryzowanej strefie!)
z:
1. barbarella.blog.pl dawniej, np prosze panstwa polecam styczen 2007
2. takjaklubisz.blog.pl, listopad 2003. od kilku dobrych lat co kilka miesiecy czytam wszystkie opisy odcinkow mjakmilosc, pochlipujac ze smiechu. teraz rowniez, w spizarce w dobrej dzielnicy rio. cos mi sie wydaje, ze wydarzy sie dzis cos pikantnego!

No comments:

Post a Comment