Friday, July 31, 2009

be careful what the things what you do

za kilka godzin godzina w. rok temu szukalam z boltunia okularow i stalysmy posrod syren na marszalkowskiej. w tym roku planuje tanczyc caly poranek. w tej szkole: http://www.fundacaocultural.ba.gov.br/02/escola.htm

fajnie, nie? dzis wieczorem nauczylam sie za to tanczyc forro. to proste: dwa kroki w lewo, dwa kroczki w prawo, i cialko docisniete do cialka partnera! poniewaz okazalo sie, ze latwo dotrzec do serca i dobroci miejscowej ludnosci idac na tance do najblizszej KANTYNY. i tanczyc,. nie wiem, czemu oni uwazaja, ze ja nie umiem, jesli przeslizguje sie pomiedzy nimi krecac biodrami! wyobrazacie sobie?

ten dzien byl taki dlugi, bo wstalysmy o szostej, zeby jechac do najslynniejszego kosciola. ludzie, ktorzy kultywuja candomble przychodza tam, bo lacza partona tego kosciola, sprawdzcie sobie na wikipedii, senhor Bonfim, z najwyzszym bogiem orixas. a potem pod kosciolem otrzepuja naiwniakow wiazkami ziol, zeby zapewnic im zdrowie. bylysmy tam wiec, wszyscy ubrani na bialo (ja w blekitnej bluzuni, ale to prawie to samo), bo czarny to kolor niedopuszczalny w candomble, a bialy jest w ogole naj. bylo fajnie. najfajniejsze jest to, ze ten kosciol stoi na czubku czubka salvadoru. jedzie sie tam bardzo dlugo i z zakretami. a teraz okazalo sie, ze jestem stara, i nie pojechalam z NIETRZEZWYMI kolegami natalii na impreze. pocieszam sie, ze bohema jest na serio glownie w rio, ktore samo w sobie JEST bohema.

dzieje sie tyle, ze nie mam kiedy i jak usiasc, i pomyslec. nawet, jesli swiat na chwile odpuszcza sobie dzianie sie, to i tak nie moge usiasc i sie zastanowic, bo zaraz oblepia mnie sprzedawcy i zebracy. wiec czytam harrego pottera, a kazdy mowi, ze portugalski w mym wykonaniu to na serio ladna sprawa. niezle!

zadzwonila dzis do mnie moja wlasna, najulubiensza babcia. potem telefon przejela jej siostra, ktora zaprosila mnie do chicago. tak sie zdziwilam, ze postanowilam dostac wize i poleciec do domu przez chicago, A CO. napisalam to mojej siostrze, a ona ostrzegla mnie, ze, cytuje, ciostka jest coraz bardziej dziwna. no tak. jak mnie zaprasza, to od razu dziwna!

napisalam maila do przesuper fundacji, ktora dziala w kilku fawelach rio. mam taka ochote na to, ze mnie zaprosza do siebie i pokaza najlepsza sambe!

tom sie nie odzywa od dwoch dni, wiec oczywiscie uwazam ze uznal ze jestem frajerem. sprawa jest taka, ze jestem autentycznym wielkim gigafrajerem, ale on nie musi na to zwazac. to jest troche tak, ze jego dwudniowa olewczosc jest bardzo zauwazalna, bo jest jedyna osoba, ktora pisze mi smsy i wie, kiedy mam samolot albo kiedy jestem bliska odciecia sobie glowy. tak, to do was sugestia, kochani, bo brazylijskie wyzwania potrafia byc meczace.

ps. czy to nie dziwne, jak latwo przechodzi sie od odliczania metro centrum, dworzec centralny, plac starynkiewicza, do copacabana, ipanema, leblon? i potem jak latwo jest wrocic do placu zawiszy i ochoty ratusza, i zatopic zeby w warszawie?

Thursday, July 30, 2009

o-ri-xas

mam nowa pasje!

obiecuje, bedzie to jedna z pierwszych rzcezy, jakie zaczne po powrocie. a jest to taniec afro.

dzis byl pierwszy prawdziwy dzien wakacji, kiedy za rogiem czyhaja przygody, i wrecz oddycha sie wrazeniami. pojechalysmy na tropikalna wyspe. wyspa oczywiscie PRZYPOMINALA mi badz paname, badz nikarague, badz to jakies chatki w kostaryce, jednak zawojowala moje serce. wysadzili nas z busa w szczerym zielonym polu, ktore przedzielala droga, ktora to prowadzila na plaze. na plazy byl opustoszaly hotel, woda po kolana przez pol kilometra wglad atlantyku i zainteresowani czarni chlopcy. bylo wiec pysznie, opalilam sie jeszcze bardziej i w busie powrotnym zapytano, czy jestem wloszka. hehe!

w centrum z powrotem poszlysmy na obiad, bo mialysmy potem jechac na candomble, przed rejsem poszlysmy do centrum kultow afrobrazylijskich, gdzie nawiedzony(przed ducha wojny, jak sam wspomnial) czarny starzec nakrecil nas na 40 reali za podroz w nieznane rejony salwadorskich przedmiesc i uczestnictwo, a raczej obserwowanie. ale poznalysmy na progu roznych podejrzanych ludzi, ktorzy zaprosili nas na wlasne candomble (ci antropolodzy mieli racje, tu bogowie lataja w powietrzu! wszyscy zagadnieci czarni meiszkancy wiedza, jesli sie ich odpowiednio spyta, i zdradzaja tajemnice), ale tez raczej wzgardzilysmy, i poszlysmy na obiad do mojego ulubionego lokalu a cubana, ktory w pierwszej sali sprzedaje lody (ale jakie smaki! karmelizowany baban, brownie, tapioka, mango, do wyboru do koloru!), a w drugim kanapki. w czasie poczatkowej dzialnosci byl tyglem kulturalno politycznym,mbo zalozyl go jak sie domyslacie uchodzca z kuby. teraz jest tyglem spasionych brzuchow (mojego tez).

inni ludzie zaprosili nas na pogawedke z instruktorka tanca afro. poszlysmy, a z sutereny slychac bylo bebny samby, wiec wymknelam sie zeby popatrzec, a tania dowiedziala sie setki rzeczy i poszla tanczyc za 15 reali. ja siedzialam, a kilku dlugich, chudych czarnych chlopakow (i piekne dziewczyny, ale to mniej wazne) tanczylo przede mna w swoich obcislych spodenkach, no sie ze mna dzieje w tej brazylii! ktos mi mowil, ze w rio nie ma pieknych ludzi, w rio oni sie modla o piekne pupy, a w salwadorze oni je po prostu maja! przynajmniej ci tancerze. wygladali jak z porrtretow national geographic, jak ich jeszcze raz spotkam (na pewno, zaraz wam powiem dlaczego), zrobie zdjecia moim polaroidem.

w sobote przez pol dnia sa zajecia za darmo! tanie nowoczesny, caopoeira i BALET, i ja tam chce isc! w ogole dzis myslalam ze padne wrecz z wrazenia, te bebny huczaly jak szalone, ludzie tanczyli jak szaleni, instruktorka krzyczala jak szalona, i pomyslalam, agniesiu, bardzo bardzo bardzo dobrze ze tu jestes. odetchneliscie? na razie wiec nie placze, bo mam inspiracji huk. chce zrobic warsztaty muzyczne dla dzieciakow w faweli, bo one to maja, i pokaza polkom mym nowym kolezankom bo tymczasem zamknieto szkoly z powody swinskiej grypy, a w kolumbii podobno nowe zamachy, albo w hiszpanii (wiem z facebooka, wiec nic pewnego).

za to jtro zamiast na candomble 100% idziemy do najdziwniejszego kosciola bahii, ktory nawet niektorzy politycy oblatuja w kolko, kiedy wracaja do rio. jest to osrodek bajanskiego synretyzmu, i w istatni piatek miesiaca jest msza z rytualami candomble. trzeba miec jasne ubrania i wyjsc o szostej z domu. done! nie moge sie doczekac.

a, i czarna skora pachnie inaczej. i wlasnie zaczal padac deszcz.

Wednesday, July 29, 2009

wszystkie przeszkody.... (harry, dokoncz)

http://www.youtube.com/watch?v=d5q59xIFMrg&feature=related

tak naprawde to wiecie, jest zajebongo.

(najdziwniejsze jest to, ze kiedy ogladamy teledyski nakrecone w rio:
http://www.youtube.com/watch?v=_FE194VN6c4
http://www.youtube.com/watch?v=M4R_oswROic
potwierdza sie to, co napisalam w poprzedniej notce).

wiec tanczylam sobie przed komputerem, a teraz musze naprawde isc do domu. czy ktos tutaj lubil te filmy o dzieciach z avonlea?

garota de ipanema, o seja, de salvador

na czym stanelismy?

na tym, ze jestem w salwadorze. to takie dziwne miejsce, kiedys bylo stolica brazylii, ale potem z powodu goraczki zlota cala gloria splynela na rio de janeiro (i slusznie! myslalam sobie ostatnio, ze rio to jest taki moj dom w obliczu nieposiadania domu, tak ze juz wiem, jak zlapac autobus i wrzeszcze copacabana, wiem, jak przecisnac sie przez bramki w autobusie i gdzie sa najlepsze soki, i w porcie widzialam nawet statek podlasie, moim pierwszym pomyslem bylo pojsc tam i zapytac, czy zabiora mnie do domu). no to tak mamy w rio. bylismy na szalonej imprezie! nie wiem, czy juz mowilam, ale w barze dla starych mezczyzn wypilam mocna jak siekiera (??? agnieszka, zwiariowalas?) caipirihne, a potem cale uczucia przelalam na victora, meksykanskiego geja, aktora in spe. nie apmietam, czy juz o tym pisalam, jak ktos jest na facebooku to sobie moze obejrzec zdjecia, gdzie przytulam sie do wszystkich, w tym do gabrieli ze sztucznymi rzesami, i najlepszej, najlepszej na swiecie mareike, ktora byla boharerka dnia, bo z powodu naglego zakochania przelozyla lot do nowego jorku a potem do niemiec, zeby zostac w rio, i rozprawic sie z tym uczuciem. byla zachwycona moja historia australijska (ona jedyna).

a, pisalam o tym, niewazne. ale teraz jest salwador. obserwuje u siebie zupelne lekcewazenie brazylijskosci. rok temu bylam zachwycona, kiedy ludzie zapraszali mnie do domu, na kazdym rynku zajadalam ryz z fasola, i rozmawialam z kazdym, kto mi sie nawinal. teraz, moi drodzy, to ja mama brazylijska codziennosc za progiem. ryz z fasola o kazdej porze dnia (lub nocy, jak juz szalejemy), brazylijskie domy od zewnatrz i od srodka, spolecznosc cala kilkutysieczna do rozmow, ktorych nawet nie musze zaczynac (tia, tia, dokad idziesz?). wiec kiedy jestem na wakacjach, chce jesc pizze i lody i chodzic na imprezy.

ale! jestem u takiego hosta, jakiego nijkomu nie zycze. jest ekscentrycznym, dwumetrowym afroamerykaninem, poclitically correct. mieszka z rodzicami, o ktorych mozna powiedziec, ze nie sprzataja w domu. jest mi smutno za kazdym razem, kiedy pochylam sie nad umywalka. kazdego dnia chce sie przeniesc do hostelu, ale jego kolega gosci dwie polki i brazylijke, wiec trzymamy sie razem. jest to mala polska, little poland wrecz. mialysmy dzis isc na candomble, ale postanowilysmy nie przeplacac (mozna to kupic w agencji), tylko szwendac sie po okolicy i wypytywac, az nas gdzies wpuszcza. inni ludzie, ktorzy sie u nich zatrzymywali, tak wlasnie robili. wiec taki jest plan plan plan. jutro tropikalna wyspa, pojutrze wypytywanie.

moge sie poskarzyc? mialam przesiadke w sao paulo na kraowym lotnisku, zaloze sie ze nawet w lodzi jest ciekawiej, wszyscy byli w zimowych ubraniach a ja w japonkach i PO NIEPRZESPANEJ NOCY (bogini parkietu, a raczej barow dla starych facetow, ale przysiegam wam, jak wroce, nie mam noclegu wiec che isc z olliem z australii na cala noc do tej dzielnicy, o ktore jest film madame sata, a potem wskoczyc w onibus, czyli autobus i dotrzec na pierwsze zajecia angielskiego dla dzieciakow z faweli numer 2, ktorej nawiasem mowiac nie lubie, bo wydaje mi sie, ze tak wygladaly te bagna missisippi w czasach niewolnictwa). ale bede miala gosci w mojej wlasnej! bedziemy robic imprezy i sprzedawac rysunki, i za te pieniadze jezdzic do rio! i zeby ktos mi na to nie pozwolil, jeszcze mnie zobaczycie z moja gromadka na ipanemie!

a tymczasem mam trzecia czesc harrego pottera w tlumaczeniu brazylijskim portugalskim, i tak na serio mam ochote rzucic moje opalone cialko na hamak i nie zejsc z niego zanim nie skoncze. wiec po wypytywaniu znikne sobie na jeden dzien, i tyle mnie bedziecie widziec.

a salwador piekny, ale co ja zrobie, ze moj latynoski pierwszy raz zabral wielkie emocje i ameryka srodkowa to jest jednak to?

ps. ale tak naprawde, to mieszkanie w innym miejscu wszystko zmienia. to chya dlatego, bo takie rzeczy jak peryferyjne zaklady fryzjerskie albo wlasnie beloved bary dla starych ludzi, ja to mam kolo domu, wiec nawet jak czasem wyciagam aparat za 4 zlote, to i tak mi sie nie chce. wy tez tak macie? kiedys marzylam, zeby mieszkac w nikaragui, ale to by chyba bylo niewlasciwe posuniecie, nie? tak patrzac na ten zieloniutki bezmiar brazylii i biala kropke czyli mnie?

a! dzis jakis koles sprzedawca w autobusie kazal mi znikac do mojego kraju, glupi rasista! i tylko dlatego, ze nie dalam mu berimbaua, ktory kupila tania. ten beznadziejny koles sprzedawal zapalniczki w sztalcie pistoletow (my w polsce mamy takie do lat, nie?), i mowil z bledami po portugalsku (jesli panienka z polski mogla zauwazyc te bledy, to juz chyba na serio powinno sie przemyslec swoje postepowanie, nie?)

Sunday, July 26, 2009

tia, jestes taka biala, ze prawie przezroczysta

chcialam napisac bardzo, przebardzo duzo, ale nie wiem, bo jak widzicie jest pora nad ranem, i za dwie godzinki bede znikac, zeby wziac taksowke na lotnisko.

jestem w rio ponownie, tym razem z weselszymi przygodami. zatrzymalam sie w apartamencie iana, smiesznego coucha, ktory ma wlasny hostel i przecudowna dziewczyne. co prawda nie jest to dziewczyna w prawdziwym, powaznym tego slowa znaczeniu, tylko przedluzony one night stand, jak to mowia, ale ona sie mna zajela, bo on pracowal, a ja zajelam sie wysluchiwaniem, poniewaz rzecz jest powazna! ona miala jutro jechac do nowego jorku, a chce zostac, bo nie wie, czy to powazna sprawa. tzn, milosc czy nie milosc. milosc czy malosc.

ale tymczasem wyszlismy sobie wieczorem, z PRZECUDOWNYMI meksykanami, przyszlym aktorem gejem i przyszla rezyserka, ubrana w sukienke klubowa ze sztucznymi rzesami. lubie podroze, bo moja glowa ma inne maniery. wiecie, w polsce z takiego spotkania pewnie nic by nie wyszlo.

wiec przyszedl tez ollie australijczyk, zalil sie przez 5 minut, potem przyszla kolej na mnie, tez sie zalilam 5 minut, taka mielismy umowe, a potem, chociaz nie wyczerpalismy tematu, poszlismy do baru dla starych ludzi, takiego naroznika z lata z resztkami jedzenia, ale akurat upiekli pizze kiedy przyszlismy, wiec pochlonelismy ja zgodnie, my dwoje i yaya, potomkini ekwadorskich indian.

wiec za dwie godziny bede w drodze na lotnisko. az sie boje o tym myslec, tak sie boje ze to sie nie uda! a tyle sie obtlukiwalam o rio, zeby zdobyc te bilety i w ogole tak to wykombinowac, ze az nie wiem.

tak czy inaczej, jesli chodzi o fawele, to z moja rodzina brazylijska znamy sie podobno tak dobrze, ze znam juz nawet problemy malzenskie, tkore trapia moja tutejsza mame. wcale nie czuje sie z tym dobrze! bo wiecie, sergio jest jednym z najlepszych ludzi swiata.

kilka milionow ludzi ma zachorowac tutaj w brazylii na swinska grype w ciagu tych dwoch miesiecy. jakos sie nie boje (wiec pewnie zachoruje). a w faweli nudy, serio, tysiace rzeczy dzieja sie kazdego dnia. bylam np na lekcji judo jednego z moich chlopakow, ktory za kilka lat bedzie najgoretszym chlopakiem w tej czesci brazylii, a na razie ma 12 lat i wielkie problemy z czytaniem, obejrzalam w faweli film o fawelach (musimy to obejrzec, powiedziala jakas 11latka, bo jest to rzeczywitosc brazylijska, bron, narkotyki i zabojstwa), wypilam mnostwo sokow z owocow, ktorych nazw nie da sie nawet przetlumaczyc na polski, i podjelam decyzje, ze zostaje. nie wiem, na jak dlugo, ale praca wydaje sie fajna, i w ogole. chociaz wydaje mi sie chwilami, ze jestem za mala na takie rzeczy, nie mam doswiadczenia i w ogole oczekuje sie ode mnie zbyt wiele. no ale nie wiem. podobno, jak wszyscy mowia, trudne doswiadczenia sa najbardziej rozwijajace, ale nie wiem, czy licza sie tez te, ktorych mozna uniknac?

tak czy inaczej, poznalam dzis wspanialych ludzi, i na tym poprzestaniemy. trzymajcie kciuki, zeby w bahii bylo fajnie. powiem wam czy ona w ogole istnieje, bo osobiscie mam watpliwosci.

Friday, July 24, 2009

mam nowy bilet

bedzie dzis padal duzy deszcz, zapowiedzialam claudia moja brazylijska mama, albo kilka malych ale zimnych. to bylo to drugie! myslicie ze moje pluca zamarzly? biegalam po rio, zeby kupic bilet do salvadoru, ktory doslownie ma mnie ocalic.

ole!

Tuesday, July 21, 2009

nudny wtorek

szlam dzis inna droga do chlopakow i odkrylam na pol osuniete wysypisko smieci w skali mikro. czesc smieci zwisala ze skal, a reszta, np muszla klozetowa, lezala na dole. wygladalo to osobliwie, acz fantazyjnie.

kryzys minal. kupilam sobie ksiazke o povo brasileiro w nadziei ze zrozumiem, o co chodzi z tym spoznianiem sie :). ta pozycja wygrala z harrym potterem po portugalsku, na ktorym najlepiej sie uczy kazdego jezyka.

mam dzis pierwsza lekcje angielskiego z doroslymi. i rewolucje w glowie. i plan, zeby pojechac teraz na jakies 3 tygodnie popodrozowac, a potem wrocic i zrealizowac wszystkie plany! bo mam ich tyle, a nikt mnie nie slucha! no!

Monday, July 20, 2009

jak spedzilam weekend

moja mama zadzwonila do mnie w srodku nocy (brazylijskiej i polskiej). ciekawe dlaczego. nie pamietam ani slowa poza tym ze powiedzialam ze nie podoba mi sie za bardzo, a ona poiedziala no to wroc do domu, a ja zaczelam mowic cos o argentynie. ale generalnie moze to byl sen. ciezko mi bylo mowic po polsku bo gardlo mi sie nieco przestawilo! ohydne!

w rio nie bylo tak super, o nie. poszlismy na koncert w piatek i owszem to bylo super, bo ten chlopiec autstralijczyk byl wrecz szalony, i spiewal na ulicy. zapomnialam ze moja ulubiona piosenka do spiewania na ulicy jest ostatnio forever young, ale kiedy chcialam mu to powiedziec zniknal i juz sie nie pojwil, tak to juz jest w rio. ale bylo fajnie.

pojechalismy z jorge z sierocinca na te skale z figura Chrystusa, i obiecuje wam, nic wiecej ze zwiedzania tego lata (lub tej zzimy). kurcze! kolejki! musialam wlezc na czubek gory sama bo kolejka do vana ciagnela sie prawie kilometr! a na samym szczycie byla chmura, ahahahaha! ale bylo ok. a potem przeszlam z jorge wszystkie plaze swiata analizujac swoja sytuacje (jest najcierpliwszym czlowiekiem na swiecie po kasi beck, mojej mamie i izranie z malezji). i na razie jest ok. melissa dala mi tydzien na podjecie decyzji, ja tez sobie tyle dalam, ale - excuse me - kurwa, jak mam podjac te pierdolona decyzje, jesli ten durny dom jest nieskonczony a mieszkanie z ta rodszina juz mnie niesamowicie denerwuje? ja sie pytam?

a backpackerzy sa wszedzie tacy sami. to fenomen! pod wulkanem w nikaragui, w okiedokie w warszawie i na ulicy hosteli w rio! czy to nie jest przenudne?

Friday, July 17, 2009

on the road in a backpacker style.

dobra.
ustalmy fakty.

nie rozumiem, co sie ze mna dzieje. caly ten projekt jest przefajowy. ludzie sa przefajowi. miejsce jest, no dobra, moze nie przefajowe, ale bezpieczne, a czasem nawet ma takie karaibskie motywy, ktore sa po prostu najlepsze. wiecie, w stylu kolorowych scian i stolu bilardowego na dworze.

jedzenie nie jest przefajowe (Sylwia tez nigdy nie najadla sie do syta ryzem, bo pytalam. tom tez. wiec o co chodzi? niby miliony latynosow codziennie sie najadaja, ale nie wiem, naprawde, jak oni to robia). ale picie jest przefajowe. soki i caipirinha, prawda. dom wolontariuszy jest przefajowy. no, bedzie, bo jeszcze nie jest skonczony, ale jest fajowski, mowie powaznie. stoi na skraju wzgorza, nizej jest wysypisko smieci ale nie czuc. dopiero dzis zauwazylam, kiedy szlam z chlopakami z korepetycji, wiec sami widzicie, miejsce pierwszaklasa.

moi szefowie, mozna to tak nazwac, sa w czesci przefajowscy. melissa jest przefajowska (niespodzianka), pastor - sami wiecie, anna mae jest przefajowska.

w tym ja nie wiem, o co mi naprawde chodzi. jesli bedzie mi tu dobrze, to bedzie po prostu przezajebiscie, bo wszystko jak widzicie jest przefajowskie. wiec poczekam i popatrze, zaczne te prace i nie bede na razie az tak narzekac. bo po prostu jestem juz zeschnieta skurupka ze smutku, przysiegam wam szczerze.

ale wiecie, jesli bym kiedys chciala sprobowac projektow takich jak np bubisher.com, ktory szanuje i uwielbiam z calej sily nawiasem mowiac, to mozecie mi to wybic z glowki od razu, ok(nie ma tu znaku zapytania, zaraz opowiem dlaczego).

dlaczego? bo jestem w rio! a w rio zyje sie na krawedzi! no dobra, nie przesadzajmy, ale moj host sie odmowil, i nie mialam gdzie sie podziac, ale wtem otworzylam moj stary dobry lonely planet i pojechalam na copacabane. i oto jestem w hostelu, ktory przypomina mi ten smieszny klub w pradze, zapytajcie bolty, ktory mial siedem tysiecy poziomow i np sufit z monitorow, i taki smieszny pan mnie oprowadzal i np na siodmym pietrze jest jacuzzi, a pomiedzy iatym a siodmym sekretne miejsca. bylam bardzo podekscytowana (bo przeciez tajemnice sa przefajne) i zaprosil mnie na driny z przyjaciolmi! na bank beda to niebrazylijczycy! nie moge sie doczekac! mialam wlasnie na to ochote, nawet zapewnilam telefonicznie toma ze w pierwszym kiosku kupie sobie zgrzewke piwa, i tak zrobie, HA!

bo moja brazylijska rodzina to sa cudowni ludzie, ale oni sa strasznie ewangeliccy, nie pija alkoholu i nie lubia samby. dla mnie sa to dwie powazne sprawy, wiec jest konflikt interesow. ale sa bardzo kochani. napisze wam pozniej o nich wszystkich, w ogole, ale po niedzieli, bo w niedziele sa urodziny julii, wiec bede miala potem kopalnie obserwacji.

to co (znak zapytania). ja ide na piwo i churros na druga strone ulicy, a wy do maili i piszecie do mnie listy (znak zapytania). a w ogole to co mam zrobic, isc na te skale czy jeszcze poczekac (znak zapytania).

poza tym wszyscy teraz machamy do toma, ktory sobotni poranek spedza w ogrodzie przyjaciela sadzac drzewko mango. tak przynajmniej zrozumialam. bo wiecie,on dzwoni do mnie czesto i przekonuje sie, ze jest naprawde przefajowski, chociaz nie chce przyjechac do rio.

Thursday, July 16, 2009

skargi i zazalenia

czy mozecie mi powiedziec, co ja sobie myslalam, kiedy tu przyjezdzalam?

mam kryzys za kryzysem!

i dosc bycia gosciem!
nienawidze jesc o stalych porach, zmywac od razu po jedzeniu i nie moc czytac przy obiedzie! nienawidze! mam dosc wszystkiego i chce plakac!

Wednesday, July 15, 2009

manga tanga kookaburra

z polski nadeszly smutne wiesci. wszyscy sie skupcie i wysylajcie pozytywna energie, modlitwy i co tam chcecie na zoliborz. natychmiast.
jesli chodzi o mnie natomiast, to wczoraj ledwo wyrwalam sie spod kol autobusu. no dobra, nie bylo tak zle, ale naszego sasiada potracil autobus i od tego czasu jest szalony, i cale dnie spedza w ogrodzie, co stanowi forme terapii. wiec cieszcie oczy.

dzisiaj spedzilam dzien z szalonym pastorem. nic juz nie bedzie takie samo!

zabral mnie do mojego domu, mowiac przyjechala dona da casa. dopiero dzis, po wczorajszym dramatycznym spotkaniu, prace na serio ruszyly, a pastor przyjezdzal ze mna do domdu co godzine, zeby poganiac. w trakcie bylismy na wywiadowce (kazali mi mowic po polsku), gdzie rowniez jedna mama sie poplakala, a ja jestem jeszcze bardziej skonfundowana odnosnie planu zajec mych, poszlismy na obiad, na podwieczorek, iscie angielski, goraca czekolada i chleb z maslem, i dvd ze spiewajacymi doo wop szalonymi pastorami, myslalam ze umre ze smiechu, ale musialam sie powstrzymac, no i rozkrecac wiesci o lekcjach angielskiego. to bedzie prawdziwy hit! dorina, moja nowa popleczniczka w faweli, ma chodzic od domu do domu i oglaszac.

a wczoraj!

wczoraj przez caly dzien nie zdarzylo sie zupelnie nic. NIC. nienawidze tego, ale okazalo sie ze wszystkie emocje zapisane na ten dzien zostaly przeniesione na wieczor. mielismy jechac do xerem na spotkanie organizacyjne naszej ngo. wiec czekalam, cos sie poplatalo u sergia w pracy, w koncu byla juz noc, ale wyjechalismy, ja neico rozwscieczona, a sergio pogryzajacy jablko bez smaku. kiedy wjechalismy w strefe bez domow i latarni, zepsusly sie swiatla w samochodzie. musielibyscie to widziec, zeby sie przerazic chociaz troche tak jak ja. tam kazdy jezdzi obojetnie ktora strpona drogi, szalenczo i wesolo, ale kiedy sie stoi na mostku, w mroku, i samochod jest niewidzialna plama, jest okorpnie. jakos udalo nam sie wrocic, co prawda obgryzlam wszystkie paznokcie i co jakis czas wuymykalo mi sie slowko na k, az sergio spojrzsal na mnie uwaznie i powiedzial, przeciez widze. to kolejna odslona zartu o tym, co kurwa znaczy w innych jezykach. (powiedzialam mu pozniej, o co w tym chodzi, i byl zachwycony, na kazdym nasteonym zakrecie krzyczal ´prostituta´!)

pojechalismy do mojego ulubionego kolegi sergia, alexandra. alexandro zachowuje sie troche jak tom (payaso, okreslil go sergio), i wyglada troche jak javier bardem. wysiadlam z samochodu i wpadlam pod starodawny cieknacy prysznic, a na wiesc, ze jestem polmartwa ze strachu, alexandre przybiegl z zardzewiaal siekiera, zebym mogla sie bronic. prawie umarlam ze smiechu. wiem, mam coraz nizszy poziom.

a potem, juz po sdpotkaniu (bo pozyczylismy samochod od tego alexandra), wstapilismy na impreze niespodzianke przyjaciela sergia, tym razem jozuego, ktory konczyl lat 36. wygladal jak rodowity rosjanin! oczywiscie, zostalismy godzinke, bo podawali pudding. mysle, ze to jedna z pyszniejszych rzeczy swiata. zrobie jak wroce. potem wszyscy robili sobie ze mna zdjecia, wrzeszczac foto com a polonesa!! jestem atrakcja, nawet jesli nic nie mowie!

obok imprezy bylo nabopzenstwo, wielka gruba pastorika ryczala do mikrofonu, wyobrazacie sobie mieszkac obok takiego kosciola? oczywiscie wierni byli w transie.

Monday, July 13, 2009

przygoda, przygoda, kazdej chwili szkoda

przez caly wieczor bylam poza zasiegiem, bo slepy los w postaci melissy rzucil mnie w brazylijskie pogorza. mowie wam, to bylo cos! chodzi mniej wiecej o to, ze lote xv i fawele maja taki brazowawozolty kolor, ktory razem z okropnymi pastorami i szalona rodzina daje specyficzna mieszanke. wiec udalam sie w podroz do sierocinca, ktory jest 13 kilometrow od miasteczka, w gore polna czerwona droga. powiedziano mi, zebym wziela mototaxi, czyli wsiadla na tylne siedzenie motoru i pojechala BEZ KASKU. wiec pojechalam. jak sie domyslacie, bylam pewna ze ten kierowca mnie zamorduje, a on pokrzykiwal co jakis czas, przygoda, co?

ale dotarlam, wszyscy pokazywali mi dom, dzieci wskakiwaly na szyje, w koncu moglam rozmawiac z ludzmi z europy i przemilym jorge z ekwadoru, ktora to rozmowa uswiadomila sie ze moj hiszpanski zanikl. potem sie odnalazl, bo poznalam irene z hiszpanii, wiec wiecie, nie jest tak zle.

a w sobote bylam prawie caly dzien w domu tescia mojej brazylisjkiej siostry jest szalony. caluje zdjecia muzykow, ktorych lubi, powtarzajac i love you. i love you chopin, i love you caetano. dali mi caipirinhe (jakze oczywiste), a potem nie wiem co sie zdarzylo, bo juz na serio sie gubie.

uznalam, ze dobrze, ze nie lubie pastora, bo do tej pory lubilam wszystkich, i nie wiedzialam, gdzie sie podziala prawdziwa polska ja. ale juz zaczynam sie zachowywac normalnie.

a! poszlam na msze, i ksiadz i sluzba wyczaili, ze jestem pierwszy raz, i wzieli mnie na oltarz, wykrzykujac, agnieszka, gdzie jest agnieszka?!

potwornie sie boje ze mam wszy po sierocincu. dzis poszlysmy na snaidanie do takiej knajpki ktora spodobalaby sie tobie agaciu! bowiem miala maszyne, do ktorej wciskalo sie trzcine cukrowa i w TYM SAMYM momencie wylewala sie cana de acucar czyli ten cukrowy napoj. ja raczylam sie jednak ananasem z mieta, wiec sie nie skusilam.

a, i mam cos dla was. z berlina:
http://www.youtube.com/watch?v=8ZHbEGNLvJY&feature=related

(jak jest po hiszpansku to sobie poszukajcie w oryginale, bo hiszpanski dubbing jest jak to mowia w brazylii RUI)

generalnie jesli chodzi o dzialalnosc, to nic nie robie, bo brazylijczycy maja pomieszane troche w glowkach, i nie wychodzi. ale wyjdzie. wiec prosze do mnie pisac.

zdjecia beda pozniej

Friday, July 10, 2009

todos querendo, como Deus quiser

kryzys zazegnany!

wszyscy z mojego brazylijskiego domu mysleli, ze uciekne szybko, a tymczasem moje nowe kolezanki zabraly mnie na caipirinhe dla lokalsow. taka wiecie,z kolorowej budki i na plastikowych krzeslach. byla dobra.

potem pojechalam do rio wreszcie, zeby pojsc do tej jezykowej szkoly, i tak srednio to wyszlo, ale potem spotkalam sie z melissa ktora jednak wiedziala, co jest mi potrzebne, i zabrala mnie na plaze po drugiej stronie rio, gdzie wynajmuje pokoj, zjadlysmy oszalamiajaca ilosc pycha rzeczy, a na koniec kupilkysmy butle cachacy i poszlysmy dos asiadow, ktorzy mlotem ubili limonki i tak oto czuje sie lepiej. tam jest w ogole jak na karaibach! skacza makaki i pachnie jak w kostaryce. myslalam ze padne, tesknilam za tym!

no a potem prawei utopila mnie fala i przybiegla melissa i kazala mi wlezc dalej do morza zeby skonfrontowac leki. nie chciala uwierzyc,ze kazde leki kofrontuje z opoznieniem, ale w koncu nie poplynelam. prosze was, to jest plaza surferow,a nie plywakow z basenu na ochocie!

te studia tak mi sie rzucily na mozg, ze zawsze kiedy patrze na te gory na wybrzezu, mysle o pedrze alvaresie cabralu. i chce obejrzec walki kogutow. mozecie to skomentowac jak chcecie, portugalisci.

czyli jednak ok. nie bede jadla obiadow u narkomanki, nie bede miala zajec w dwoch szkolach, w glupiej szkole bede robic szalony projekt (boje sie ale csss) i w ogole ok raczej. sa male problemki ktore nie daja mi spac ale wiecie.

mam nowa kolezanke. ma taka taryfe, ktora sprawia, ze ma do mnie telefony za darmo. dzis zadfzwonila 10 razy. na razie nasze kjontakty to to ze ja kjorzystam u niej z komputera (sama zaprasza, ja sie nei narzucam!!), i genralnie wszystko, co mowie,jest atrakcja:
ona mowi, ze jestes super (do kolezanki).
ona go pamietala! pytala o malego chlopczyka i chodzilo jej o niego (o synka innej kolezanki)
ona mowi, ze w jej kraju jest snieg
ona powiedziala, ze chce sie nauczyc tanczyc sambe!
i tak dalej,i tak dalej. ciekawe, na ile tego wystarczy. wczoraj inna pani z naszej organizacji dala mi ksiazki i przypomnialam sobie ze takie rzeczy istnieja. i podobno niedlugo ukonczy sie dom dla mnie, i sie ciesze, bo po pierwsze bede mieszkac blisko mych podopiecznych (jednego bede odprowadzac do szkoly o 730. jeszcze sobie nie wyobrazam), i w ogole tyeskniedo tychw szystkich rzweczy jak seks w wielkim miescie przy obiedzie. i chodzenie w dresach. nie mam tu dresow ale sobie kupie, bo wiem gdzie sa tanie ubrania, moja brazylijska mama mi pokazala, ha!

ide jesc chleb z maslem, pa.

Wednesday, July 8, 2009

ha, wiedzialam, ze sie pospieszylam z dobrym humorem!



mam tak dosc, ze rozplakalam sie przy obcych ludziach (ostatni raz zdarzylo sie to lata temu, o ile pamietam), wiec musze sie rozwscieczyc tutaj, bo przeciez nie w tym ich glupim jezyku!



poszlam do tej glupiej szkoly, na glupie zajecia. glupie dzieci wrzeszczaly i nie umialy nawet narysowac pieciu kulek. wybaczalam im i z kazdym robilam to po kolei. glupi brazylijski akcent w ustach dzieci z glupiej faweli jest nie do zrozumienia. wiec nie rozumiem. glupia mlodsza grupa jest poza moimi mozliowosciami. wole dzieci z ktorymi mozna porozmawiac ,a nie ciagle wrzeszczec.



w trakcie glupi pastor przyszedl i spojrzal na mnie z poblazaniem jak to on ma w swoim glupim zwyczaju i oczywiscie mamrotal wiec nie rozumialam. potem powiedzial, ze angielski musi byc w dwoch skrajnie odleglych szkolach w roznych glupich glupich przeglupich fawelach, czy o oszalal? zapuytalam go o to w zawoalowany sposob, ale ignorowal mnie wiec sobie odpuscilam. nie przyjmuje do wiadomosci e istnieje i moge czegos chciec. wsiedlismy z sergiem do samochodu i odjechalismy w glupia dal. w trakcie robilam wszystko zeby sie nie rozplakac bo nigdy nie robie tego przy ludziach raczej, to niekomfortowe. nie?



a potem sergio chcial pokazac mi skrot, muyslalam ze oszaleje, mozecie sobie wsadzic te pierdolone skroty, zaulki z kurami zerujacymi w smieciach, faceci xe zlotymi lancuchami puszczajacy latawce, czas sie chyba stad zbierac. powiedzialam mu w zawoalowany sposob, ze skroty moze sobie wsadzic, i poszlismy na droge. akurat ja robili wiec wszedzie smierdziala gotujaca sie smola. sergio jako aniol mowil ze na pewno jak przyjedzie inna wolontariuszka, to bedzie latwiej (glowno prawda, to bedzie doktorantka pedagogiki nie mowiaca po portugalsku czy ktos zna fajna doktorantke pedagogiki? ja nie), a potem ze zapozna mnie z jakims jego kolega ktpry tam mieszka. kurcze, mi jest latwo, tylko niech wezma pod uwage moje potrzeby!



melissa uwielbia sie poswiecac i byc takim troche meczennikiem, wiecie, ona nie ma gdzie mieszkac, tam spi na odlodze, tusobie przysnie, bo pomaga dzieciakom. glupi pastor we snie mial objawienie ze ma jechac do kambodzy pomagac dzieciom wiec zaczal pisac projekt, poza tym opiekuje sie jakimis indianami, wiec ma duzo na glowie. ja nie przyjechalam tu sie poswiecac. a przyjechalam tu pracowac i zrobic fajne rzeczy. nie bede jadla obiadow w domu narkomanki. nie bede lazila sto razy p faweli nca bo oni sobie tego zycza, i myslalam do dzis, ze nie moge mowic nie,ale chyba moge. okazalo sie w sumie, ze moge, bo zdzwonilam do melissy i powiedziala, ze jutro mam zabrac bikini i jechac do rio, gdzie mam zostac do konca tygodnia. przesuper. a, bo oczywiscvie nie pojechalam, slodki blondyn powiedzial, ze to niebezpieczne.


przepraszam za spadek formy. plakalam pol dnia!

pisca-me o olho

mam dzisiaj strasznie dobry humor, bo jade do rio! zadzwonilam z samego rana i odebral chyba sodki blondyn, bo po jakims czasie (mojego biednego portugalskiego) skojarzyl, ze to ja, i powiedzial ze bez problemu moge zostac na noc, bo oni maja dom dla wolontariuszy szkoly niedaleko ipanemy. sami rozumiecie. zjadlam mnostwo dobrych rzeczy na sniadanie, i nie jestem juz tak zmeczona, mimo faktu, ze przez pol nocy brzeczal mi nad uchem komar (bylam prawei pewna ze roznosi dengue), wiec ciagalam lozko po pokoju zeby zawiesic moskitiere, okutac sie nia (niewystarczajaco, wlecial do srodka!), a potem snilo mi sie, ze agacia mowila mi na dworcu, ze zbrodnie katynksie wydarzyly sie w lomiankach.

tyle na teraz, wpadam w manie notowania, ale to fajnie. nareszcie moge mowic tyle ile chce! wczoraj przyszedl do naszego domu pewien przyjaciel i zaczal wyspiewywac.

a! zrobilam pierwsze zdjecia. przedstawia zmachanego * psa na tle zoltej sciany, a drugie chlopakow na tle faweli z gory. harry, mozesz byc ze mnie dumny, bo chyba beda artystyczne. szlam z moja brazylijska mama i ona kiedy zobaczyla, ze wyjmuje aparat, powiedziala: naprawde chcesz zrobic zdjecie psu?

* nie wiem sama, dlaczego uzywam takich dziwnych slow?

Tuesday, July 7, 2009

depressed slumgirl

podoba wam sie? jejus to super!

to obgadam mojego szefa w takim razie. w ogole rzadko lubie szefow, to tendencyjne, wiem, ale po prostu ojeju!
no to zaczynam.

szef jest pastorem i ma powazanie w calej faweli, co ja mowie, w calym miasteczku i okolicznych osiedlach (podobno fawela jest teraz politically incorrect, wiec mowi sie comunidade). nie zwraca sie do mnie, kiedy pyta o cos ze mna zwiazanego, i dzis zszokowal sie, ze jeszcze nie znam drogi na gore, gdzie pomagam tym chlopakom, zawiozl mnie mowiac, wiesz , w prawo, w lewo, i trafisz! kurcze, tutaj nawet listonosze nie trafiaja, zostawiaja przesylki w domu stowarzyszenia mieszkancow i znikaja ile sil w nogach. to, czym ja sie martwie nieco, to to, czy ja zdaze uciec. dzis bylam u chlopakow, ich mama chyba nie chce mnie poznac, ukryla sie u siostry, a ja siedzialam ze srednim i czytalismy historie o kangurach. ma problemy z pisaniem, wiec np dyktuje l jak lata, e jak ekwador, a w tym czasie najstarszy uklada zdania z roznymi przymiotnikami, np moja dziewczyna jest sympatyczna, jestem szczesliwy bo mam dziewczyne. ma 15 lat. dzis ugryzla mnie chyba wsza. ale w noge. to mozliwe?

zapomnialam ze w niedziele nauczylam sie grac w szachy, a raczej sergio mnie nauczyl. czy to nie super? wytlumaczyl mi wszystko po portugalsku i przegralam z kretesem.

a! w ogole jade do tego rio, musze popatrzec kiedy moge i zadzwonic, mowilam wam ze tam jest taki slodki blondyn? wsumie co z tego, skoro najslodszy tom swiata rozwala wszystkich (pozwolil mi nazywac sie swoim mezem dla podniesienia respetu, ale TO NIC NIE ZNACZY, rozumiemy sie?), bedzie z kim isc na caipirinhe. albo cokolwiek. dzis pierwszy raz przyszlam sama do domu, juz po zmierzchu i jedyne o czym marzylam to jakis slodki mocn alkohol. nic z tego oczywiscie nie wyszlo, moze potem przemyce jakis rum.

dobra, siedze sobie obok julii, mojej oddanej kolezanki. za dwa tygodnie ide na jej impreze urodzinowa, skonczy 4 lata. dobre, co? lubie takie numery.

ona jest z polski. ona lubi mango

miliony okolicznosci sprawily, ze nie moglam napisac wczesniej, kto wie czy teraz mi sie uda, ale harry powiedzial, ze co dwa dni iles tam stron wystarczy. no to tak.w weekend wydarzyly sie setki rzeczy ale wiekszosci juz nie pamietam, bo wydarzenia wcorajsze byly bardziej niezwykle.
no to w sobote wracalam sama do domu z rio, lonely planet powiedzialo ze to nie szkodzi, bo rio jest waskie i dlugie, ale ja o tym nie wiedzialam i myslalam ze wyladuje gdzies wiecie, na koncu brazylijskich swiatow. no ale spoko. pan, ktory sprzdaje bilety i przepuszcza przez bramke jak w warszawskim metrze powiedzial, ze w 2006 roku jego portugalksi byl taki jak moj. to dobrze rokuje, nie?naweiasem mowiac, MOJ portugalski poprawia sie w szalenczym tempie. jest to wymuszone okolicznosciami, o ktorych zaraz wspomne.
a w niedziele pozlismy na ferie czyli rynek, gdzie zjadlam mnostwo owocow, i na lody o smaku acai, ktore ma podobno iscie szalencze wlasciwosci. rozrywka latynosow sa centra handlowe. wiec pojechalismy. bylo przeokropnie nudno, maja straszne ubrania, akie w stylu dziurek zamias dekoltu.
ale! kojarzycie te kadr ze slumdoga, ujecie z gory na slumsy? no, to tak to troche wyglada jak sie patrzy z podworka domu rodziny, z ktora mam pracowac. poszlam tam wczoraj, mama byla w szpitalu, a sergio chcial mnie zostawic sama z synami. snulam juz wizje mnie zrzucanej ze skal, bo na serio nie wygladalo to dobrze, potem oni zaczeli sie klocic, tych dwoch synkow, mlodszy wygladajac jak koles z miasta boga ktory wrocil z napadu. no ale ok. wiec musze mowic coraz lepiej, bo inaczej nigdy sie nie dogadam z nimi, a od dzis zaczynamy szalone korki. melissa poradzila mi nie zwracac uwagi, kiedy beda bili sie z matka, ktora jest eksnarkomanka. kazdy dzien przynosi inne nowiny, nie?
no ale dobra. uklad jest taki, ze ja bede ich uczyc matmy, a oni mnie puzczania latawca. to najpopularniejsza zabawa brazylijczykow.
szkola jak szkola, nuda.
rodzina moja brazylijska jest szalona i duza. w sobote zabrali mnie na internet do domu tescia corki sergia, ktory zchwycil sie mom pochodzeniem z powodu chopina i lecha walesy, ktory jest syndykalista jak on. tesc nazwal jednego z synow marks, na czesc karola, bo uwaza, ze jego idee sa niebianskie. generalnie byl mily, a moja wizyta przerodzila sie w mini impreze. oni strasznie mnie polubili, nie wiem, czy nie za szybko, bo potem mnie znienawidza i co? a tak np jemy sobie pycha jedzenie i jest wesolo.
jest w ogole duzo rzeczy, ktore mnie bawia. w centrum na stacji benzynowej co jakis czas puszczaja what a wonderful life, zeby nikt nie zapomnial, lubie tez salon kosmetyczny Oh Lord.
jesli chodzi o lekcje angielskiego, to najpierw musze jechac do rio, zeby wziac materialy ze szkoly, ktora prowadzi sierociniec, i sie przypatrzec, ale gwarantuje, e wyjazd uplynie pod znakiem caipirinhii. zjadlam juz wszystkie ciastka, ktore przywiozlam z polski, ale znalazlam takie z promocji za jednego reala, nie wygladaja zle ;).
to tyle. chcialam napisac wielka piekna note, ale w tym stresie to niemozliwe. mam na mysli internet z modemu, wizje szkoly za dwie godziny, dzieciakow z gory za szesc, wizyty w rio ja ilestam i w ogole. nasjlodszy tom swiata mowi, ze to nie musi byc stresujace, no ale na razie jest,

Saturday, July 4, 2009

we're humans after all

zastanawialam sie nad tyttulem i mialo byc "chce do domu" ale postanowilam ze nie bede tak negatywnie nastawiona. ale okazalo sie ze przeraza mnie wszystko i na serio chce do domu! tylko nie mowcie mojej mamie.

wiec poza tym, ze w samolocie byla awaria silnika i wylecielismy piec godzin pozniej, jakis niezrownowazony brazylijczyk wrzeszczal ratunku, obok mnie siedzial pan ktory byl jak hipopotam, to bylo fajnie. na lotnisku okazalo sie ze melissa nie przyjechala, tylko sergio, ktory wygladal jak taksowkarz i kiedy w koncu jechalismy do lotte vx, tam gdzie on mieszka, bylam pewna ze mnie zamorduje i jednak to nie byl dobry pomysl. cale jednak szczescie, nie nie zrobilam jakiegos teatru, bo jednak wyszlo na to, ze sergio naprawde zna melisse, i na razie mieszkam u niego w domu, bo moj wlasny jest jeszcze nieukonczony. robi wrazenie, nie? bede miala wlasny dom w brazylii, z internetem i boiskiem do pilki nozej (a jakze).

powiedzialam juz pierwszy raz norci i leici, wiec uwazam ze teraz bedzie juz tylko z gorki jesli chocdzi o portugalski. jednak poszlismy do szkoly, gdzie mam pracowac, i trafilam na jakies hiperrozmowne dzieci, i NIC nie rozumialam, wiec tylko sie usmiechalam, nie wiem, czy to wystarczy.

jelsi chodzi o moje obowiazki, serdenka, to moim codziennym zadaniem beda codzienne wizyty u rodziny z TRUDNOSCIAMI. dzieci maja jakies problemy w szkole a mama hiv, w ramach podziekowania bedziew robila mi pranie i obiady. rowniez codziennie mam siedziec w tej szkole i pomagac ujarzmiac dzieci, a dwa razy w tygodniu mam miec lekcje angielskiego dla doroslych i korki dla dzieci, ktore nie radza sobie w szkole. oczywiscie nikt poza nami tego nie wie, wiec mam odwiedzic wszystkie koscioly i inne miejsca publiczne i powiadomic. kurcze, zastanawiam sie, czy to przypadkiem nie za duzo?

wczoraj melissa zabrala mnie na plaze, gdzie one wynajmuja pokoj, i teraz skacze po falach, bo jest zapalona surferka, a ja sobie siedze i nic oczywiscie nie rozumiem z konwersacji brazylijczykow niedaleko.

jednak mam zly humor i to jest za duzo. melissa kazala mi wkladac wieksze sumy pieniedzy do stanika kiedy jade autobusem, zeby nikt mnie nie okradl. jak marylin monroe! (albo przynajmniej mam takie wrazenie).

mam nowa ulubiona potrawe, jest to pao do queijo, czyli kulki serowe! mozna tez jesc male slodycze o smaku masla orzechowego z dzemem i - SYLWIA - caipirinhe! wczoraj upilam sie JEDNA i bylam bardzo wesola, i uznalam ze wszystko bedzie dobrze, wiec dzis tez bede musiala sobie wypic.

i nie chce byc okropna, ale melissa nie odmienia czasownikow! czy ktos mi powie, czy mozna tak powiedziec: eu perguntar se podem faze-lo? bo juz mi sie wszystko poplatalo, zapomnialam zeszytu i slownika pani papisz, ktory i tak by mi sie nie nic nie przydal, oni nawet na poduszke maja inne slowo, pomijajac wszystkie reguly, ktore zupelnie olewaja.

Thursday, July 2, 2009

ojojoj

dlaczegoz tak jest? jestem uwieziona na madryckim lotnisku, i dopiero za cztery godziny byc moze polecimy, pomijajac to ze do tego czasu umre ze strachu. wiec przybede do rio w nocy (o ile w ogole to wyjdzie), no ale dobra.
tej nocy tez wcale nie spalam, tylko dlatego ze sie balam, a poza tym po tej wizycie w calodobowym w ogole mi sie odechcialo czegokolwiek. w terminalu 4 satelita nie ma nawet lawek! ale jest starbucks :).

Wednesday, July 1, 2009

run, lola, run!

nie spalam WCALE ubieglej nocy, co nie zdarzylo sie od lat. od lat, powtarzam. no ale dobra, potem obudzilam sie o 13 i dlatego nie zrobilam nic ciekawego, poza tym ze na obiad byly szwabskie specjaly (z regionu szwabii, nie ogolnoniemieckie), a na deser lody mango, ktore pachnialy jak wakacje, po prostu podtykaly sie pod moj nos mowiac panama, panama. kusil mnie jeszcze smak popocornowy, ale nie zaryzykowalam.

jutro mam jakas szalencza trase na lotnisko o piatej rano, poza tym ze boje sie napadu, boje sie ze zaspie i nie zdaze, a przeciez mam nawet monety w zlotym woreczku jako prezent dla jednego z wychowankow sierocinca! wiec wypadaloby to jakos dobrze rozegrac!

a najmniejsze kino europy juz nie istnieje, a przynajmniej ja nie moglam go znalezc, chociaz przeszukalam kilka przecznic wokol prawdopodobnej lokalizacji. wiec jendak w berlinie tez cos sie zmienia. i poszlam wypic daktylowa mate na ten most, po ktorym biegla rudowlosa lola w filmie, a teraz nie moglam wlaczy internetu w domu, wiec jestem w calodobowym, obok mnie skacze jakis pachnacy piwem potezny niemiec, wiec juz czas do domu, i prosze mi tam w polsce trzmac kciuki, zeby wszytsko sie udalo! bo, tak naprawde, to to wszytko to dopiero poczatek, wiec kciuki to tak przez caly czas.

a! berlin porusza sie w takt club des belugas, taak?