Sunday, August 2, 2009

michael, eles não ligam para a gente!

czy ktos to w ogole jeszcze czyta?



jestem z powrotem w szalonym miescie na r. w salwadorze dzialo sie jak szalone!



wczoraj trwalo cale wieki, poniewaz wstalam wczesnie, bo mialam isc na te balety, ale nie poszlam, bo bylam tak zmeczona i moj syndrom nie mam sily ani potrzeby podnosic sie z lozka sie wlaczyl. podnioslam sie nieco pozniej i pojechalam do centrum. obkupilam sie koralami z ronych tam nasion, slodyczami (lody o smaku smietankowym z platkami czekoladowymi), mialam isc na cos baianskiego, ale przypomnialo mi sie ze ktorejsc nocy kupilam taka nadziewana kulke, ktora smakowala jak afryka. to wlasnie bylo jedzenie baianskie. a potem poszlam sobie ulica bez celu i NA CO SIE NATKNELAM? na probe tego zespolu, z ktorym michael tanczy w teledysku they don´t care about us! szybko wlaczajcie i cieszcie sie ze mna. implusywnie kupilam sobie plyte, wiec jak cos, to zrobimy samba party jak juz wroce na lono warszawy. i potem pojechalam na spotkanie z najweselsza dziewczyna salwadoru. ma na imie jorgia i zabrala mnie do miejsca, ktore bylo suepr europejskie, takie wiecie, csw skrzyzowanez planem b. na tarasie, ktory wychodzil na morze i plaze gral sobie jazzowy zespol, i wszyscy trendy ludzie z salwadoru przszli posluchac. byli ludzie z couchsurfingu, w tym przemila belinda (co za imie, wiem, ale co sie za tym kryje!) i andre. odspiewalismy piosnke garota de ipanema, i uznalismy, ze zalozymy zespol. wymyslilam nazwe, as tres frutinhas, w wolnym tlumaczeniu trzy pedalki. ale to takie slodkie, nie? jadlam tez nalesniki w formie szaszlykow, a potem pojechalismy tanczyc forro (myslalam ze umiem, ale sie mylilam), do miejsca, ktore wygladalo jakby ktos po prostu urzadzil impreze w salonie na parterze zwyklego domu. nie tanczylam nawet, bo to wstyd okropny, ale samo patrzenie bylo mile, czulam sie, jakbym znalazla sie w srodku dirty dancing. belinda wirowala na parkiecie podrzucana przez grubawego partnera, wszyscy pokrzykiwali, i gdyby nie to, ze noc wczesnije w ogole nie spalam, byloby w ogole super. dodajmy jeszcze pizze na ulicy z pielgrzymkami karaluchow. potem jorgia zabrala mnie do siebie, wyciagnela spod lozka materac, dala mi koszulke jakiegos kosciola i zapadlam w sen.



i jestem z powrotem w rio, w hostelu milosci mereike, z ktorej nic niestety nie wyszlo, nie mam sily na imprezy z olliem z australii ani na robienie planow lekcji. moj lek przed samolotami zanikl, moze dlatego, ze na deser po przekasce stewardessy kompanii gol roznosza na tacach cukierki o polskim smaku sugusow.



i wszystko jest jak jak to mowia rollercoaster. roplakalam sie na lotnisku, i nie moglam wstac z krzesla ze smutku, przyjechalam do wesolego hostelu i okazalo sie ze napisalo do mnie mnostwo przekochanych ludzi. nieznani ludzie, ktorzy stana sie byc moze przekochani, napisali tez, ze wezma mnie na sambe i na rocinhe, pomijajac candomble w okolicach imprezowej dzielnicy rio. tak wiec wiecie, nawet nie moge stwierdzic, jak jest, bo od razu sie zmienia. krytykowanie na zapas jednak rowniez nie pomaga.



a teraz opowiem wam, jakie mam alternatywne plany. jesli kupie wczesniejszy bilet. wroce do domu, i to bedzie tajemnica. wezme laptopa i wywietrze moje mieszkanko, poukladam ksiazki (przepraszam, przepraszam, musialam kupic sobie nastepnego harrego pottera, to tak pomaga mojemu portugalskiemu!!), kupie te bulki w piekarni gdzie prawie wszystkie ekspedientki to cipy, ale bulki maja niezrownane, czy sa jeszcze truskawki? jasne ze nie ma. no ale jakby byly,to tez kupie. a potem wezme sobie filmy, europe do czytania i pojade do babci, i sie stamtad nie rusze, chocby nie wiem co! chocby przed nosem powiewaly mi bilety do chicago, mozambiku albo czegokolwiek. zielona trawka i mam nadzieje ze na sliwce wisi hamak. czy ja sie starzeje? ale przeciez mam przygode za przygoda, wiec nie jest zle.

1 comment: