Sunday, August 30, 2009

deprisa deprisa, rumbo perdido

poprzednia notka jest szkicem, poniewaz wychodzilismy na rozliczne spotkania. moje nie doszlo do skutku a potem rozbolal mnie brzuch. kojarzycie (Ola na pewno Ty kojarzysz bo znasz bridget!) jak bridget jones pisala ze czasem najlepszym miejscem do spania jest podloga w lazience? tak sie czulam, i jedynie fakt bycia w gosciach powstrzymal mnie od tego. w domu, w ktorym jestem, panuje kult ciszy. chodzi o to, ze mieszkanie jest male i wszystko slychac, wiec nie mozna np zamykac drzwi lub sie kapac w nocy. a coz dopiero wymiotowac! czulam sie strasznie. no ale dobra. na pozegnalnym obiedzie w faweli obzarlam sie ananasami tak, ze piekl mnie potem jezyk, i to je obwiniam. potem spalam na kanapie w salonie rodziny rafaela caly dzien, budzac sie na mierzenie temperatury, telefony z domu (wez tamiflu), picie wody z kokosa i odmawianie jedzenia. no wiec jest ok, i plan wyjazdu do sao paulo jest aktualny.

jesli chodzi o inne sprawy, to dzieci z angielskiego w faweli zrobily mi pozegnalna impreze. ja ja zaplanowalam, ale potem okazalo sie, ze kazdy przyniosl jakies smakolyki, i przerodzilo sie to wszystko w urodzinowe przyjecie beatriz. widzialam ja potem na ulicy, miala jajko wsmarowane we wlosy, ale nie potrafila mi wyjasnic dlaczego. w kazdym razie okazuje sie, ze nie jest tak zle, jesli chodzi o efekty mojej pracy, mimo ze szalony pastor przyszedl na pozegnalna kolacje i powiedzial, no coz, nie mialas zbyt dobrych doswiadczen, i tyle chcialem powiedziec, i NA SERIO tyle chcial powiedziec, a potem zaczal komentowac fakt istnienia diabla. czesto odczuwalam w faweli mej brak osoby, z ktora mozna wymienic porozumiewawcze spojrzenia, ale to byl szczyt. dostalam tez recznik mojej druzyny pilki noznej. jest najwiekszym recznikiem w mojej kolekcji warszawskiej!

teraz tak: tesknie za domem. tesknie za dokladnie wszystkim, i teraz wam wymienie:
za moim lozkiem
za moim pieknym mieszkaniem, z kuchnia gdzie mozna halasowac i przeklinac
za polskim chlebem tostowym i bulkami z tej piekarni gdzie ekspedientki to cipy
za ulicami gdzie mowi sie po polsku
za moja mama i szufla (Ale to jest wieczna tesknota, bo szufla przepadla)
za kasia beck i wszystkimi ludzmi ktorych lubie
za moim laptopem
za herbata mietowa
za stara ochota
za kawa z coffee heaven
za kolacjami o normalnej porze
za samotnoscia z wyboru, w sensie kiedy sie siedzi na ulicy i nic nie trzeba robic, ani z nikim rozmawiac, ani byc dusza towarzystwa, ani sie wysilac zeby rozumiec zarty w obcym jezyku (to najtrudniejsze dla mnie, do dzis jestem nudziara po angielsku)

i za wieloma rzeczami.
i za tym zeby ktos za mnie podejmowal decyzje. trudno tak robic, zeby bolta na biezaco dyrygowala rzeczywistoscia z warszawy, kiedy ja jestem na drugiej polkuli, nie?

No comments:

Post a Comment