Sunday, September 13, 2009

deliryczne wynurzenia

pomyslalam sobie, ze moze ktos tu jeszcze wejdzie, wiec popisze sobie, bo wszyscy albo pojechali na wakacje, albo boja sie, ze mam swinska grype (niektorzy co prawda ryzykuja ale groza obciazeniem mojego sumienia).

no wiec jako ze przez dwa miesiace bylam hiperaktywna i hipergadatliwa, hiperimprezowa i w ogole hiper, pozwalam sobie byc nosnikiem nudy a moj organizm tez pomyslal ze to wszystko olewa, i tak siedze sobie caly dzien w lozku, glowa mnie boli przy kazdym kroku wiec zrezygnowalam z dynamicznego chodzenia, pozostaje mi snucie sie, i ogladam filmy ze scarlett johansson i serial brazylijski dla mlodziezy, zeby nie zapomniec akcentu. hehe. ale nuda.

w ogole to tesknie za brazylia, ale jak mam tam wracam to na pewno nie do mojej faweli, tylko w jakies bardziej szalone miejsce. i sobie klikam i w ogole i ukazuja mi sie kolejne brazylijskie filmy, nastepne komentarze i w ogole i glowa mi peka od nadmiaru brazylii, ale to takie super ze trzeba cos z tym zrobic.

ale dobra. chcialam o tym, ze jest nudno ale fajnie, brazylijski funk jest straszny i zastanawiam sie, czy mozna przedawkowac wapno cytrynowe?

Monday, September 7, 2009

nienawidze dlugich lotow, ktore maja taki wielki potencjal jak wracanie do domu! boje sie ze stanie sie tysiac nieprzewidzianych wydarzen i nie polece (nie DOlece).

na przyklad moj plecak jest w domu rafaela. o rafaelu mozna powiedziec wiele, ale nie to, ze odbiera telefon. wiec ja, z moim bolem brzucha (jednak nie powinnam jesc, nawet darmowych hostelowych sniadan), nie moge sie do niego dodzwonic, a moglabym siedziec na plazy! bo jest piekna pogoda! ale nie, musze co chwila biegac do budki telefonicznej. w rio oczywiscie co trzecia budka odczytuje moja karte. no ale nic.

widzialam autobus, ktorego celem byly ogrody allaha. hm.

Sunday, September 6, 2009

dziesiec tygodni, mission accomplished

to troche kuszenie losu, podsumowywac przed powrotem (w tamtym roku kiedy kmyslalam ze jestem juz jedna noga w polsce, przerwalo droge, ktora powracalam, i wiecie.

ale nie moge sie doczekac. bo przygod raczej juz nie bedzie, przynajmniej planowanych. wrocilam z samby, kolejka byla szalona, wiec zamiast tego wybralismy sie na lape, gdzie o POLNOCY pozarlam pizze, a w ogole to wczoraj na tych przedmiesciach dookola staly kubly z lodem, zeby sobie chlodzic napoje. fajnie co?

bylam dzis na spotkaniu z chlopakami, bylo dziwnie, widzialam film akcji, ten z denzelem w. w roli mediatora w metrze w nyc. moja szefowa nie pozwolila mi dokonczyc ani jednego zdania i nie zwracala na mnie najmniejszej uwagi. bylam troche poirytowana, a potem te samby, wiec juz tylko chce byc w domu. nawet do momentu zjedzenia tej pizzy myslalam, ze nie musze jesc, bo tak chcialam wrocic do domu (ale zjadlam wszysciutko, czyli jednak jesc trzeba).

no wiec sami widzieliscie, bylo jak bylo, jest wiele okreslen, ja wybieram SZALENIE. nie zaluje ani troche ze to wszystko sie wydarzylo, generalnie jest to zlepek wielkich doswiadczen i inspiracji i szalonych chwil godzin i tygodni (acz nie dwunastu, co zdazyla mi wypomniec boltunia zawadzka). dzieki wszystkim, ktorzy zachwycali sie moimi brazylijskimi przygodami, kibicowali i w ogole, i tak NIE BEDZIE PREZENTOW. jestescie super i w ogole, a teraz ide zadzwonic do toma. mam zle przeczucia (jak zawsze).

Saturday, September 5, 2009

gol! gol! gol!

nie, to ja chcialam byc na mgmt! a nie wy! (Ola, to do ciebie, chociaz pewnie chcialas tak jak ja). bo ta piosenka kids to soundtrack madrycki.

bylam dzis na przedmiesciach rio. noga moja miala tam nie postac, ale byly to inne przedmiescia i taka comiesieczna sambowa impreza. bylo przepieknie. stalismy co rpawda w kolejce 15 minut bo kupon na cocacole, ale muzyka i te brazylijskie pupy w cekinach, ktore powiewaly ze sceny! mowie wam, kosmos.

poza tym, no co. jutro mam okropny plan, kino z dzieciakami w najnudnieszym centrum handlowym. ostatni dzien w rio (kupowanie prezentow, nic dzis nie zrobilam bo pojechalam na te impreze), i w ogole. no, prawie ostatni, bo przeciez w poniedzialek bedzie wielka feta, poniewaz jest brazylijski dzien niepodleglosci.

co jeszcze chcialam? a , no i brazylia jest juz na mistrzostwach swiata w rpa! widzialam ten mecz w najfajniejszym mieszkaniu poludniowej czesci rio! co rpawda czesto moj wzrok uciekal zeby jak najwiecej z tego mieszkania zapamietac (a po zwyciestwie brat gospodarza zaczal grac na harmonijce ustnej, a moje serce sie roztopilo), ale widzialam wszystkie gole i nawet dowiedzialam sie co to znaczy offside. czy cos, po portugalsku impedimento.

welcome to the hotel california

sobota, moi panstwo, mija pokazowo. juz poludnie, ole! zaraz ide kupowac prezenty (nie cieszcie sie, nikt nic nie zamowil, wiec NIC NIE DOSTANIECIE), i inne rzeczy. rafael skusil mnie na taka jedna akcje na riowskich przedmiesciach, ale teraz zapewne spi snem sprawiedliwego i nie wiem, co z tego bedzie. chodzi o sambe w miejscu, gdzie dojezdza sie pociagiem. kojarzycie ten klimat! w ameryce prawie nie ma pociagow (kiedys manu chao wynajal jeden w kolumbii i robil w nim koncerty), a w brazylii tylko tutaj w tym stanhie - wojewodztwie jest kilka linii, i nastepuja zderzenia z autobusami. ale wiecie, LUZ. jejus ale bym chciala tam pojechac.

wczoraj, i tak byscie nie uwerzyli, gdybym wam opowiedziala, co sie wyprawialo, a gdybyscie uwierzyli, myslelibyscie o mnie zle, wiec nic nie powiem. wrocilam do hostelu o piatej rano, WCALE nie tanczylam prawie, WCALE prawie nie pilam piwa, wiec w ogole o co chodzi? rio przewraca mi w glowie.

wiec marze o polskich miastach, mam nawet ochote pojechac do krakowa! tak sobie! kto ze mna pojedzie do krakowa?

mam taki plan, ze kupie jdna rzecz w kilku egzemplarzach, wytarguje niezla znizke, i dam tym, ktorzy powinni cos dostac. a za znizke, hm...

Friday, September 4, 2009

spanko is coming

dlaczego jeszcze jest piatek, ja sie pytam? obmyslilam plan na skrocenie tego weekendu, zeby szybciej nadszedl czas odjazdu. no bo mam jakis atak niesmialosci, wszyscy sa z anglii i australii i sa zajebisci i ciagle pija i glosno mowia i zyja na korytarzu, a ja jakos nie jestem ostatnio (od trzech dni dokladnie) w takich klimatach. wiec dzis, jesli moj kolega rafael (nawiasem mowiac, dobrze ze nie obejrzalam jego zdjec przed polubieniem go, na wiekszosci jest polnagi) przyjdzie dzis po mnie, zeby isc potanczyc, mam plan dlugo potem spac, zjesc sniadanie (ach darmowe sniadania w hostelach, moge jesc i jesc i jesc), a potem isc na zakupy i dlugo siedziec na bezpiecznym skwerze na ipanemie, i sie na razie nei ujawniac, bo po co. jutro byc moze przy odrobinie szczescia udam sie do wielkiej faweli, a przy nastepnej odrobinie cala z niej wyjde. a jesli w ogole bedzie szalenczo, potem sie spotkam z marcela, i szysbko pojdziemy sie upic i potanczyc, a niedziela to spotykanie sie z chlopakami (moimi, czyli tymi z faweli), i spanie. chyba ze zachoruje juz na serio. ale o tym na razie nie myslimy. wiem, ze to przenudne, czytac plany kogos kto nie ma planow, ale nie mam z kim porozmawiac z powodu wyzej wspomnianej niesmialosci. tak strasznie chce do domu. pewnie kiedy zobacze pierwszy raz przepychajaca sie rumunke w tramwaju numer 9, przestane tesknic, ale na razie wszystko jest takie ojeju.

jak bardzo jest &%^$#) hmmmm... słabo?

drodzy moi, alez jestem przeziebiona! no mowie wam, sama siebie przekonuje ze to nie grypa. w brazylii przyklada sie rece do szyi zeby sprawdzic goraczke. wiec wszyscy roszcza sobie prawa do mojej szyi. czuje sie wrecz okropnie. wrocilam juz do rio, no prosze panstwa jakies 250 kilometrow mozna pokonac w osiem godzin. na oko.

jestem w moim ulubionym hostelu, ale i tak chce mi sie do domu i troche plakac. bedziemy robic z emma filmy science fiction jak wroce! ktos sie cieszy, reka do gory (wszystkie moje rece sa w gorze). a w niedziele bede chyba zmuszona powrocic do faweli, chyba ze wykrece sie choroba. trudnosc za trudnosciami, co? nie moge jednak tego teraz napisac mojej szefowej, bo ide na impreze chyba, a imprezownie rio sa takie, ze wszystkich mozna spotkac, wiec ujawnie sie jak wroce.

ostatnio w rio szlam na dworzec, i zza budki biletniczej wychylil sie moj znajomy. takie rzeczy przydarzaja mi sie z rzadka zaledwie w warszawie, a tu, szalenstwo.

dobra, ide, bo zaraz zemdleje. strzele sobie bombe witaminowa w postaci soku.